Wychowani do przemocy
Kiedy World Press Photo, najważniejszy konkurs branżowy fotografów z całego świata pracujących dla prasy, ogłosił wyniki na zdjęcie roku 2016, ogarnęło mnie prawdziwe zdumienie. Za najlepszą pracę zeszłego roku uznano fotografię Burhana Ozbiliciego przedstawiającą zabójcę ambasadora Rosji w Turcji Andrieja Karłowa. Do zamachu doszło 19 grudnia ubiegłego roku podczas wernisażu w galerii sztuki w Ankarze. Oto widzimy na zdjęciu przystojnego młodego człowieka, z uniesioną dłonią, z pistoletem w drugiej ręce, w dobrze skrojonym garniturze, z twarzą wykrzywioną grymasem wściekłości. Trudno uwierzyć, że te smukłe palce pociągnęły za cyngiel. A jednak obok leży ciało postrzelonego człowieka (umrze w szpitalu na skutek odniesionych obrażeń). Zdjęcie to zdobyło również pierwsze miejsce w kategorii Spot News, czyli Aktualne wydarzenia.
A więc świat oszalał. Herostrates zwycięża po raz kolejny. Zbrodnia ukazana w tak gustowny, estetyczny sposób, nie przeraża, a zaciekawia. Przywodzi bardziej na myśl kolorowe sceny z Pulp Ficton, niż rzeczywiste wydarzenia. Na szczęście Turcja to daleko od nas. Możemy spać spokojnie i podziwiać (świetne technicznie!) zdjęcie przystojnego mordercy.
Czy jednak może dziwić wybór dziewięcioosobowego jury konkursu, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że przeciętny młody człowiek, zaczynający liceum oglądnie w telewizji 13 tys. sekwencji opartych na przemocy, a dorosły człowiek w średnim wieku ma ich za sobą już ok. 40 tys.? Przemoc jest motorem napędowym, czynnikiem dramatyzującym akcję nie tylko w większości filmów, ale także w programach informacyjnych. Nazwisko Ewy Tylman, kobiety, o śmierć której oskarża się kolegę, z którym wracała z firmowej imprezy, przebiło w wynikach wyszukiwań, nie tylko nazwisko Donalda Trumpa, ale nawet Michaela Jacksona i Madonnę.
Fascynacja widowiskiem śmierci, przemocy jest chyba jedną z najtrwalszych w naszej kulturze. Począwszy od walk gladiatorów w starożytnym Rzymie, przez używanie okrucieństwa, jako środka wyrazu w średniowiecznej sztuce sakralnej, po publiczne egzekucje zabójców i złodziei, które przyciągały gawiedź w Ameryce, Niemczech i Anglii aż do końca XIX wieku. Dzień egzekucji był w wielu miastach dniem wolnym od pracy i nauki, by wszyscy dokładnie mogli przyjrzeć się spektaklowi śmierci. Wierzono, że egzekucje mają charakter prewencyjny, dlatego ciała pozostawiano długo na widoku. W to samo zapewne wierzą władze Chińskiej Republiki Ludowej, które w XXI wieku organizują publiczne egzekucje na stadionach, gromadząc tysiące widzów. Egzekucje są też transmitowane przez chińskie stacje telewizyjne – programy mają dużą oglądalność. Przeciwko temu procederowi protestują niemal wszystkie organizacje broniące praw człowieka, a jednak czym, jeśli nie tym samym jest nagrodzone zdjęcie? Lub przemoc, której doświadczamy w każdym niemal programie telewizyjnym? Począwszy od westernów, przez Wejście smoka, na filmach Tarantino kończąc. Gromadzenie i zagęszczanie bezsensownie nieinteresownych aktów przemocy, sadyzmu dodatkowo niesie ze sobą intencje zacierania dobra i zła. Tak właśnie dzieje się w filmach Tarantino, czy Urodzonych mordercach Oliviera Stone’a. Przeciętnego widza mało interesuje fakt, że film Stone’a to właściwie moralitet i satyra na zafascynowane przemocą i bronią amerykańskie społeczeństwo. Przeciętny widz chce się bawić, oglądając krwawą jatkę jaką urządza para kochanków. Nasz kraj, mimo wieloletniej izolacji kulturowej od Zachodu, nie jest tu wyjątkiem. W latach siedemdziesiątych Polska była inicjatorem międzynarodowej konwencji wychowania dla pokoju, a serialem wszech czasów dla dzieci stali się Czterej pancerni i pies – film wojenny.
I znowu – z badań psychologicznych wynika, że ludzie poświęcający telewizji dużo czasu godzą się na prewencyjną represyjność każdej władzy w imię bezgranicznego poczucia bezpieczeństwa. Czy naprawdę musimy dawać sobą tak manipulować? Stępiać swoją wrażliwość w imię bezrefleksyjnej, tępej rozrywki przemocą i agresją? Pozostaje tylko zadać banalne pytanie: czy ominęłoby nas szaleństwo wielu wojen i konfliktów, gdybyśmy nie żyli od wieków w kulturze opartej głównie na przemocy i agresji? Oficjalnie odżegnujemy się od tego, ale krótki przegląd programów informacyjnych i telewizji w dowolnej stacji temu przeczy. Przyzwyczailiśmy się do scen gwałtu i przemocy. Zbombardowane Aleppo nie robi już na nas wrażenia. Trupy? Jesteśmy do nich przyzwyczajeni w filmach. Z tą samą, stępiałą wrażliwością oglądamy filmy dokumentalne reporterów wojennych i kino akcji. Nie interesuje nas naturalizm. Dokument wojenny musi być tak zrobiony, by zaciekawiał. Przywodzi to na myśl cezara Nerona, który ujawnił z całą ostrością problem estetyzacji przemocy i śmierci. Wystawiane w ogrodach cesarskich żywe pochodnie z chrześcijan nie były pozbawione opracowania artystycznego, miały być ekspresywne dla widzów, a pożar Rzymu miał nawet oprawę muzyczną. Czy dziwi więc nas, że dzisiejszemu widzowi miesza się rzeczywistość z fikcją? Widzowie w wielu krajach, którzy włączali program z płonącymi wieżami WTC, zanim zorientowali się, co się dzieje, często przełączali kanały, myśląc, że to kolejny film katastroficzny.
Popularna dziś teza o społecznym uczeniu się przemocy z mediów zakłada, że uczymy się jej na trzy sposoby: przez obserwację, naśladownictwo i modelowanie. Nabywamy dyspozycji do zachowania, o którym wcześniej byśmy nie myśleli. Poza tym, poprzez osobę głównego bohatera, jesteśmy pozytywnie motywowani do używania przemocy. Aby jednak udowodnić tę tezę potrzebne by były wieloletnie badania na tej samej grupie odbiorców. Czy są one jednak konieczne? Jeśli wierzymy, że kilkusekundowe spoty reklamowe są w stanie namówić nas do kupienia jakiegoś produktu, to z jakiego powodu nie mielibyśmy wierzyć, że wielogodzinne seanse filmów i programów opartych na przemocy nie kodują w naszej podświadomości akceptacji rozwiązywania konfliktów poprzez użycie przemocy? Jak to się dzieje, że pociągają nas raczej obrazy dramatyczne, niż obrazy harmonii i raczej negacja rzeczywistości, niż jej akceptacja? Tę zależność zręcznie wykorzystuje sztuka i przemysł filmowy. Korzysta z niej ogromny rynek gier komputerowych, w których gracz może sam stanąć za celownikiem pistoletu. Gwałt jako główny nośnik treści fabularnych, jako instrument walki mediów o widza masowego nie jest – wbrew pozorom – czymś, co może trafić tylko do tych, którzy go potrzebują. Telewizja i kino nie są złe z powodu tego, iż opierają się w znaczącej mierze na scenach przemocy i gwałtu. Są złe dlatego, że niesie to ze sobą pełną podejrzliwości wizję świata. A to sprawia, że stajemy się bardziej podatni na manipulacje politycznych hochsztaplerów. Czym innym tłumaczyć wygraną Donalda Trumpa w walce o fotel prezydencki w Stanach Zjednoczonych, jak nie jego umiejętności grania na nastrojach tłumów i obietnicy zamknięcia granic kraju przed imigrantami? Tą samą metodą PIS wygrało wybory w Polsce – wykorzystując ksenofobiczne, rasistowskie nastroje części społeczeństwa, które w zamian za walkę z „obcymi” , z „imigrantami” oddało władzę partii nacjonalistycznej.
Życie nie jest tym, co człowiek przeżył, ale tym, co i jak zapamiętał napisał Gabriel Garcia Marquez w Stu latach samotności. Co zapamiętamy patrząc na tegoroczne nagrodzone zdjęcie roku w konkursie World Press Photo? Co zapamiętamy i zrozumiemy uczestnicząc w wielogodzinnych seansach filmowych opartych na gwałcie i przemocy? Unikanie tematyki naturalnej śmierci, która jest tuszowana i rugowana z języka i rzeczywistości, jako nieodpowiednia dla naszej wrażliwości (mówimy chętniej o kimś „odszedł” zamiast „zmarł”), a jednocześnie epatowanie śmierciami gwałtownymi i przerażającymi w naszej kulturze Geoffrey Gorer nazwał „pornografią śmierci”. Bo podobnie, jak przy pornografii związanej z seksem eliminujemy w stosunku do innych ludzi uczucia. W przypadku seksu – miłości, a w przypadku śmierci – żalu. Zapytajmy samych siebie, co czujemy patrząc na zdjęcie – tegorocznego zwycięzcę WPP 2016? Co to zdjęcie wnosi do naszego życia? I co się naprawdę za nim kryje? Zróbmy to dla siebie i dla swoich dzieci, których prawdy o tymże świecie uczymy.
DWŻ