Aborcja po polsku

W marcu 2016 r. do Sejmu wpłynął obywatelski projekt Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej „Stop Aborcji”. Autorem projektu jest Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, który wchodzi w skład Komitetu. Dąży on do podważenia obowiązującej obecnie ustawy z 7 stycznia 1993 roku. Jeśli wejdzie w życie, historia zatoczy koło, cofając nas do realiów XIX wieku, kiedy to na ziemiach polskich obowiązywał – propagowany dziś przez koła rządowe – całkowity zakaz aborcji.

Trudno powiedzieć, by pomysł ten odpowiadał na zapotrzebowanie społeczne. Według badań przeprowadzonych w 2012 r., wprawdzie 80 % naszego społeczeństwa opowiada się za ochroną życia od poczęcia do naturalnej śmierci, a tylko 20 % społeczeństwa chciałoby przywrócenia prawa do aborcji – rozumianego jako prawo kobiet do samodzielnego decydowania o swoim życiu i własnym ciele. Jednocześnie jednak aż 40 % odrzuca próbę… objęcia zakazem antyaborcyjnym ciąży z głęboko upośledzonym płodem. Jednym słowem, dość rozpowszechnione w naszym społeczeństwie poparcie moralne dla zakazu usuwania ciąży nie oznacza poparcia dla zaostrzania prawa. Mamy zatem paradoks, jednak jest on pozorny.

Deklarowanego oficjalnie i powszechnie braku zgody na aborcję nie były w stanie zmienić ani czasy Polski międzywojennej ani PRLu. Pomimo, że charakteryzowały się one skrajnie różnym stanem prawnym w tej dziedzinie. W Polsce międzywojennej, w toku burzliwych debat przy okazji prac nad kodeksem karnym, w 1932 r. dopuszczono aborcję w kilku ściśle sprecyzowanych przypadkach. Te uregulowania obowiązywały do połowy lat 50. W PRL na fali postalinowskiej odwilży w 1956 roku radykalnie zliberalizowano dotychczasowe przepisy w nowej ustawie o dopuszczalności przerywania ciąży. Według danych z 1973 roku blisko 20 % kobiet miało za sobą zabieg (nieco więcej mieszkanek miast niż wsi). Jednocześnie akceptację aborcji deklarowało 0,7 % kobiet w mieście i 0,3 % kobiet na wsi… Dokonywano jej zatem na skalę praktycznie masową, jednocześnie nie akceptując. Niewielka dostępność skutecznych środków antykoncepcyjnych i niezbyt wysoka kultura seksualna Polaków sprawiała, że przerywanie ciąży traktowane było poniekąd jako forma antykoncepcji.

Ten ambiwalentny stosunek do kwestii aborcji pozostał aktualny, choć przemiany ustrojowe 1989 roku znów przyniosły radykalne zaostrzenie prawa w tej dziedzinie. 7 stycznia 1993 r. uchwalono obowiązującą do dziś (z krótką przerwą w latach 1996-7) ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i dopuszczalności przerywania ciąży. Cóż z tego, że w powszechnej opinii stanowi ona udany przykład kompromisu między oczekiwaniami środowisk pro choice i pro life, skoro … w praktyce nie była i nie jest przestrzegana. Kobietom bardzo trudno jest wyegzekwować w szpitalach legalny zabieg przerywania ciąży (blokuje je coraz chętniej wykorzystywana przez lekarzy klauzula sumienia). Dowodzą tego dane zbierane przez organizacje kobiece, dobitnie wskazują na to głośne przypadki. Jak chociażby sprawa Alicji Tysiąc (która w związku z ryzykiem całkowitej utraty wzroku chciała dokonać aborcji) czy kobiety zmuszonej do urodzenia dziecka z ciężkimi wadami rozwojowymi decyzją prof. Bogdana Chazana – dyrektora szpitala im. Świętej Rodziny w Warszawie.  Równolegle w Polsce kwitnie podziemie aborcyjne, otwarcie reklamujące się w prasie i Internecie pod hasłami „zabiegi ginekologiczne wszystkie” czy „wywoływanie miesiączki”. Szacunkowa liczba nielegalnych aborcji sięga 200 tysięcy rocznie. Do tego kwitnie turystyka aborcyjna do krajów ościennych. Na tle Europy, niezależnie od ewolucji, jaką przeszło polskie prawo dotyczące planowania rodziny, pozostajemy krajem pozbawionym prawdziwej edukacji seksualnej, krajem niskiej dostępności środków antykoncepcyjnych (w 1998 r. wycofano dofinansowanie antykoncepcji z budżetu państwa) i faktycznej niedostępności aborcji.

Aborcja to zagadnienie bioetyczne, które określić można jako ostatni (lub jeden z ostatnich) metafizyczny spór współczesności, jak zauważa Agata Chałupnik w książce „Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach” (Warszawa, WAB, 2008). Strony tego sporu (zwolennicy ruchu pro choice i pro life) wychodzą z przesłanek tak odmiennych, że niezwykle trudno jest nie tylko o kompromis, ale często nawet o rzeczową rozmowę na ten temat. W polskiej rzeczywistości nie ułatwia jej język debaty (niemal wyłącznie z perspektywy religijnej, w której podmiotem prawa ważniejszym od ciężarnej kobiety jest „dziecko poczęte” albo „życie”), w tym powszechne uznanie człowieczości płodu od poczęcia, i tego, że aborcja jest naganna moralnie (która to ocena wygrywa z jakimikolwiek innymi argumentami, typu: usunięcie płodu nie pozostaje obojętne dla zdrowia kobiety). Chyba niemożliwe jest dziś postawienie publicznie pytania, czy z prawem do aborcji wiążą się jakiekolwiek wartości pozytywne.

Postęp medycyny, zjawisko o charakterze ponadnarodowym też oczywiście odgrywa swoją rolę. W ciągu ostatnich dwóch dekad wraz z rozwojem technologii oraz diagnostyki ciąży, oraz ich dostępnością w Polsce zmieniło się podejście do aborcji. Dziś stajemy się rodzicami znacznie wcześniej, niż wskazywać by mogła na to data urodzin dziecka, bo od momentu ujrzenia pierwszej fotografii USG albo filmiku 3D… Jednak decydująca pozostaje bardzo silna presja Kościoła w Polsce i nasza specyficzna kultura prawna i obyczajowa, zgodnie z którą dość powszechnie nie odróżniamy prawa do aborcji od samej aborcji, a prawa do życia (gwarantowanego konstytucją) nie wiążemy – co trzeba dobitnie podkreślić – z jego jakością. Bagatelizujemy też kwestię godności i praw kobiet. W polskich realiach nadal, jak w poprzednich epokach, mają one wprawdzie stosunkowo silną pozycję w rodzinie, ale dość słabą w życiu społecznym. Prawo kobiet do samostanowienia o własnym życiu i ciele nie traktuje się jako wartości. Obserwowany obecnie wzrost nastrojów konserwatywnych, uwidoczniony chociażby w wyniku ostatnich wyborów parlamentarnych, nasila i utrwala ten stan rzeczy.

Jak zauważa prof. Monika Płatek, projekt Ordo Iuris sięga znacznie dalej, niż można by sądzić. Powiela definicję poczęcia człowieka (sic!), sztucznie zawężając je do momentu połączenia w jajowodzie komórki (gamety) męskiej i żeńskiej, czyli powstania zygoty. Tymczasem z punktu widzenia biologii poczęcie nie jest chwilą, lecz procesem. Zygota może rozwinąć się w osobę (przy czym do zagnieżdżenia się w macicy potrzebuje od 3-10 dni), lub przekształcić się… w komórki rakowe (zaśniad groniasty). W projekcie nowej ustawy, poza prawem do przerywania ciąży na określonych warunkach, usunięto też prawo do planowania rodziny, swobodny dostęp do środków antykoncepcyjnych, do edukacji seksualnej i do badań prenatalnych (!). Zgodnie z nowymi przepisami możliwe będzie pozbawienie kobiety ciężarnej opieki lekarskiej, a ewentualne poronienie będzie przedmiotem dochodzenia. W przypadku, gdy sąd uzna, ze nie było samoistne, kobieta i osoby uznane za współodpowiedzialne (w tym lekarz) będą podlegać karze pozbawienia wolności do lat 5. Projekt zwolenników pro life oznacza więc traktowanie prokreacji jako obowiązku. Co więcej, wydatnie zwiększa on prawdopodobieństwo śmierci ciężarnej kobiety w wyniku ciąży pozamacicznej lub zrakowienia zygoty. Jest to niebezpieczna instrumentalizacja człowieka.

Zapowiedź zaostrzenia przez PiS ustawy antyaborcyjnej spotkała się z bardzo poważną reakcją społeczeństwa. 1 kwietnia na FB narodziła się grupa Dziewuchy Dziewuchom (błyskawicznie osiągając masowe rozmiary), które od tego momentu w całej Polsce nieustannie organizują protesty przeciwko ograniczaniu praw reprodukcyjnych kobiet. Ich symbolem stał się wieszak, symbolizujący aborcyjne podziemie. Nawiązują tym po części do działalności swoich poprzedniczek w początku lat 90. XX wieku. Sejm I Kadencji w III RP nie zgodził się wówczas na przeprowadzenie ogólnonarodowego referendum w tej sprawie. Ze społecznego ruchu na rzecz jego przeprowadzenia wyłoniły się pierwsze po 1989 roku polskie organizacje feministyczne. Próbowały one wprowadzać do polskich dyskusji o aborcji język praw człowieka i wartości liberalnych. Upominały się o prawo kobiet do prywatności, do wolności w planowaniu rodziny, czy macierzyństwa. Jak dotąd mało skutecznie.

W ostatnich dniach Dziewuchy (wespół z Partią Razem, Stowarzyszeniem Kongres Kobiet i Partią Zieloni) – na fali protestów wobec realnego zagrożenia zaostrzenia polityki antyaborcyjnej – zainicjowały liczne #Czarne Protesty, które odbyły się w całej Polsce. Ta fala akcji protestacyjnych rozeszła się po kraju na skutek odrzucenia przez Sejm projektu liberalizacji ustawy aborcyjnej, przygotowanego przez organizację Ratujmy Kobiety, na czele której stoi Barbara Nowacka, liderka koalicji Zjednoczonej Lewicy. Obywatelski projekt RK podpisało ponad 200 tys. osób, bezskutecznie. Jednocześnie Sejm przyjął do dalszych konsultacji obywatelski projekt Ordo Iuris. Stało się to kilka dni temu, i teraz nasila się ruch protestu w tej sprawie. Czy Dziewuchom i innym organizacjom wspierającym liberalizację prawa aborcyjnego uda się zmienić polską, aborcyjną rzeczywistość?

Monika Piotrowska-Marchewa

 

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…