Czego się boisz, Europo?

Jadwiga Halicka, O szatę moją rzucają los

Dzisiejsza Unia Europejska nie jest stabilna. To jednak nie powód, by pozostać biernymi, ani tym bardziej, by przestać wierzyć w jej sens. Zamiast kulić się ze strachu niczym króliki przed wężem prawicowego populizmu, obywatele Europy sami powinni wziąć berło do ręki i wykorzystać rozbijanie narodów przez populistów – pisze Urlike Guérot w eseju „Europejska wojna domowa” (2017). Przyjrzyjmy się bliżej argumentacji tej europejskiej politolożki, wykładowczyni, współtwórczyni wielu think tanków w Paryżu, Brukseli, Berlinie, Londynie i Waszyngtonie. Po pierwsze dlatego, że intryguje, po drugie – niesie nadzieję. Autorka szuka przyczyn obecnego kryzysu, i podaje jego rozwiązania.

Symptomy wojny domowej
Guérot stawia sprawę jasno – w Europie trwa wojna domowa. Stają w niej naprzeciw siebie beneficjenci globalizacji i jej przegrani, rządzeni przeciw rządzącym, „lud” przeciw elicie. Nie ma to nic wspólnego z klasycznym podziałem na lewicę i prawicę – to potężny kryzys o charakterze ekonomicznym i ideowym. Możemy mówić o jego dwóch akordach. Kryzys bankowy i euro to pierwszy z nich – rozpoczął konflikt, kto jest za kryzys odpowiedzialny i kto za niego zapłaci. Do tego doszedł drugi akord – kryzys uchodźczy. Gdy nadszedł w 2012 r., państwa strefy euro były już ze sobą skłócone, a ich społeczeństwa wewnętrznie podzielone. Poza tym UE nie potrafiła zająć jednolitego stanowiska względem Rosji, a państwa Europy Wschodniej straciły zapał, by mocniej integrować się z Unią. Zdaniem Urlike Guérot, kryzys strefy euro wbił klin między północ i południe Europy, natomiast kryzys migracyjny rozszczepił Europę na wschodnią i zachodnią. Poza konfliktem socjalnym (z poszkodowaną Grecją w tle) rozgorzała wojna tożsamościowa. Na cel wzięto takie sprawy jak kwestię uchodźców, gender, prawa do aborcji, prawa osób o orientacji homoseksualnej. Do tego kryzys strefy euro uruchomił podziały społeczne, z kolei kryzys uchodźczy pozwolił socjalne pęknięcie znów zamazać narodowymi barwami, ponieważ w każdym kraju narodowe elity, odrzucając uchodźców, dołączyły do przegranych modernizacji, zwykle nienawidzących UE. Guérot nazywa to podwójnym matriksem europejskiej wojny domowej i wywodzi z niego tezę, że prawicowi populiści, podsycający te tożsamościowe konflikty, choć twierdzą, że działają na rzecz państw narodowych, w rzeczywistości je rozbijają. Tak czyni AfD, Le Pen, Wilders czy polski PiS. Swoje programy przetykają socjalnymi zachętami, ale w sprawach rynkowych nie stronią od liberalizmu, a społeczeństwa skłócają z przyczyn ideologicznych. Jakie są tego skutki? Wojna domowa, to raz. Europejskie państwa narodowe jako ciała polityczne zaczynają się rozpadać – dodaje Guérot. I nawołuje, by to wykorzystać.

Duch i demon
Wojna domowa, która podskórnie trawi Europę i prawicowy populizm to reakcja na „dokonania” liberalizmu, i euro – walutę bez demokracji. Porozumienia gospodarcze bez wspólnej polityki socjalnej i podatkowej. Jak twierdzi autorka, to reakcja na rozkład europejskiego ducha. Duch Europy to – z grubsza kreśląc – europejski ruch zjednoczenia i zbratania, a u jego podłoża leży antynacjonalizm i republikańskie wychowanie na rzecz wspólnoty europejskiej. Demon zaś to dążenie do odgrodzenia i izolacji, po politycznym rozdrobnieniu i zwaśnieniu nieustannie wyładowujący się w wojnach, czyli nacjonalizm i szowinizm. Jego przebudzenie to skutek porzucenia równości w odziedziczonej po rewolucji francuskiej słynnej triadzie wartości. Oto bowiem sprawcy kryzysu bankowego nie tylko nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności, ale nawet nie zostali publicznie potępieni. Skutek to ich faktyczne „rozgrzeszenie”, skierowanie gniewu na Grecję i opresyjna polityka oszczędzania.

Zwycięży duch czy demon? Pytanie to jest tym bardziej aktualne, że w ostatnich latach liberalna demokracja – której tak bardzo staramy się dziś bronić – sprzęgła się z neoliberalizmem gospodarczym, którego obronić się już nie da „ani sercem, ani rozumem”. A tymczasem prawica europejska przejęła hasła, które europejska lewica wysuwała od lat: więcej sprawiedliwości społecznej. Zwolennikom prawdziwej demokracji pozostaje bronić liberalizmu ideowego, bo populiści przejmują prowadzenie antyliberalnej polityki o socjalnym obliczu. Marie Le Pen wołała podczas kampanii wyborczej do swych zwolenników: Jeśli nie ma narodu, kto się będzie zajmował biednymi? Pozornie ciężko dziś znaleźć argumenty, rozbrajające tak postawione pytanie. Europejska gospodarka korzysta bowiem z rynku wewnętrznego i wspólnej waluty, ale nie troszczy się o redystrybucję dóbr ani Demokrację. Populiści zaś obiecując bezpieczeństwo i kusząc socjalem, usypiają obywateli. Nacjonalizmowi jest łatwiej, niż zwolennikom UE, pisze autorka, bo narody już są i uchodzą za wielkości sprawdzone. Tymczasem społeczna i demokratyczna Europa to nowość. Demon znów ma się całkiem dobrze.

Praktykowanie Europy
Europa musi wypracować własny New Deal. Nie ma bowiem niczego głupszego – zauważa Guérot – niż często przytaczany argument, że narody rzekomo nie dojrzały do Europy, są na to „zbyt różnorodne”, czy „nie chcą jej”. Choć przez chwilę wyobraźmy sobie, że moglibyśmy być tym pokoleniem, które zrobi odważny krok naprzód – zachęca autorka. Teoria, sztuka, badania, nauka
i kultura już dawno pożegnały się z państwem narodowym, przekonuje. Krok dalej to równe prawa dla wszystkich obywateli. Nigdy nie byliśmy tak blisko i nigdy nie dysponowaliśmy takimi środkami. Ze wspólnego rynku i eurowaluty musi wyłonić się także wspólna Europejska Demokracja. Taka powinna być droga do zakończenia wojny domowej i rozbrojenia populizmu. Na pytanie Marie Le Pen odpowiedź musi brzmieć: Jak to kto? Europa! Trzeba wprowadzić powszechne, równe i bezpośrednie prawo wyborcze dla wszystkich europejskich obywateli, i to ponad narodami. „Każda osoba to jeden głos” – to będzie fundamentem Rzeczpospolitej europejskiej. Musimy powołać europejską konstytuantę; wszelkim tendencjom narodowym i „exitom” przeciwstawić jedność. Wspólna sprawa zrównałaby Północ i Południe, Wschód i Zachód Europy, nadałaby większe znaczenie jej regionom, a narodowość nie byłaby już żadnym wyróżnieniem. Koniec z „różnicowaniem prędkości”, nie tędy droga, bo Europa to powinno być jednoczenie ludzi, a nie krajów. Musimy mieć parlament, w którym polityczność byłaby ważniejsza niż narodowość. Taki parlament miałby prawdziwą legitymizację i moc ustawodawczą. Za tym musi pójść unia podatkowa i socjalna, a wkrótce –gdy uda się rozwiązać kryzys euro i bankowy – także dochód podstawowy. Dodajmy, że zindywidualizowane unijne obywatelstwo będzie dobrym wyjściem z pata brytyjskiego Brexitu, wyłamywania się Katalonii i innych regionów z politycznych ciał narodów.

W odpowiedzi krytykom
Skąd na to wszystko środki? Między innymi z podatku od wszelkich transakcji finansowych. Także europejskie ubezpieczenie od bezrobocia będzie tańsze, niż dotychczasowe pompowanie środków
w banki. Autorka zdaje sobie sprawę, że przedstawiona przez nią wizja Rzeczpospolitej europejskiej póki co nie rozwiązuje żadnego z najpilniejszych problemów dnia powszedniego Europy. Na przykład: jak uniemożliwić Putinowi wspieranie prawicowych populistów, jak zminimalizować zagrożenie terroryzmem, jak wielu jeszcze uchodźców może przyjąć Europa, czy jak zwalczać atomizację społeczeństwa, uzależnienie od FB i fake newsy. Jednak polityczna i instytucjonalna reforma Europy uczyni ją silniejszą. Europejskiej wojny domowej nie wygramy, zwalczając prawicowych populistów czy budując okopy między liberalną i nieliberalną demokracją, a tylko przez wyrwanie się z narodowej koleiny – podkreśla Guérot. To, czego nam potrzeba, to europejska umowa społeczna na XXI wiek. Tylko przestańmy się bać.

Monika Piotrowska-Marchewa 

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…