Jeśli tylko jedną osobę uda się odtruć, to jest to gra warta świeczki

Rozmowa z Jackiem Różyckim – zastępcą sekretarza Okręgowej Rady Adwokackiej w Opolu, Przewodniczącym Komisji ds. Ochrony Praw i Wolności Obywatelskich przy ORA w Opolu, Członkiem Komisji Praw Człowieka przy NRA w Warszawie, członkiem KOD Opolskie i Delegatem na Zjazd Krajowy KOD.

Paweł Brol: Powinienem rozpocząć pytaniem: jak zaczęła się Twoja przygoda z KOD… Myślę jednak, że dla Ciebie odpowiedniejsze będzie inne: dlaczego krzyczałeś na swój telewizor i w którym momencie postanowiłeś skończyć z tą domową przemocą psychiczną względem własnych urządzeń?

Jacek Różycki: Nigdy nie przestałem. Zmieniłem telewizor. A poważnie – masa krytyczna została przekroczona w dniu „ułaskawienia” Mariusza Kamińskiego, czyli chwilę po wyborach. Początkowo stwierdziłem: ok, chcieliście, to macie. Ja będę czytać więcej książek i się wyłączam (i telewizor). Nigdy jednak nie przypuszczałem, że oni będą robić takie rzeczy. A to było dopiero preludium… W tym samym mniej więcej czasie powstał na Facebooku KOD. Po tygodniu postanowiłem sprawdzić co to takiego. Zobaczyłem wiadomość o spotkaniu w Opolu. Poszedłem. No i tak jestem do dziś.

A propos Twojego zaangażowania się w opolski KOD… Bardzo szybko zyskałeś tam zaufanie i autorytet. Pierwsze rozumiem – łączy się z przyzwoitym podejściem do człowieka, otoczenia. Nie wiem natomiast skąd wzięło się drugie; czy wiąże się z wykonywanym przez Ciebie zawodem, czy może wpływ na to mają wcześniejsze doświadczenia?

Nie jestem pewny, czy to pytanie do mnie. Byłoby jednak z mojej strony fałszem gdybym w tym miejscu poprzestał. Z pewnością zawód ma tutaj znaczenie. W powszechnej opinii adwokat to jest „ktoś”. Ale w naszym regionalnym KOD to nie wystarczy. Myślę, że chodziło o uczciwość. Także i o to, że nie cierpimy na nadmiar prawników. A przecież cały pisowski koszmar dotyczy właśnie tej dziedziny życia. Suma tego wszystkiego – w zestawieniu z moim wielkim zaangażowaniem (poświęciłem i poświęcam tej społecznej działalności masę czasu) – dała zapewne taki właśnie rezultat. Jestem z tego dumny.

W KOD służysz więc swoją wiedzą prawniczą. Z jakimi poradami najczęściej masz styczność? Jakie potrzeby prawne są najpilniejsze w stowarzyszeniu?

Było kilka etapów tego zapotrzebowania na wiedzę prawniczą. I dwa szczeble: krajowy i regionalny. W tym pierwszym chodziło początkowo najczęściej o kwestie związane z ochroną dóbr osobistych Koderek i Koderów. Wbrew pozorom, wówczas obrażano nas częściej. Potem pojawiły się kwestie prawnoorganizacyjne. Paradoksalnie to w regionie mogłem sobie pofolgować szerzej – tłumacząc skomplikowaną materię konstytucyjną na naszych coraz częstszych spotkaniach. Poczułem, że to jest to, że tak należy, że inaczej nie sposób. Ponieważ skąd ludzie mają czerpać, u licha, wiedzę prawniczą? Dotarła do mnie skala edukacyjnych zaniedbań ostatnich 25 lat. Staram się to jakoś naprawiać.

Zatrzymajmy się na działaniach regionalnych. Bo oprócz informowania o kwestiach prawnych swoich kolegów i koleżanek, spotykałeś się też z ludźmi na ulicach przy okazji różnego rodzaju akcjach, bądź po prostu w życiu codziennym. Jak reagują oponenci, spotykając się ze specjalistyczną wiedzą np. dotyczącą sytuacji Trybunału Konstytucyjnego?

Oponenci niestety reagują agresją – tą słowną. Sytuacja jest o tyle groteskowa, że po drugiej stronie naprawdę nie ma merytorycznych argumentów, jakichkolwiek. Są bezrefleksyjnie powtarzane kłamstwa, które sączy codziennie ludziom ze szklanego ekranu reżimowa telewizja. I ona robi najczarniejszą robotę – uwiarygadnia sobą samą te wszystkie brednie. Bazuje na wspomnianej już powszechnej niewiedzy. Efekt jest taki, że nie istnieje pole do rozmowy. Są argumenty kontra agresywna propaganda. Tutaj pojawia się negatywny autorytet pt. „ale w telewizji mówią to i to”. I nie pogadasz.

Czy ma więc sens rozmawianie z nimi, przekonywanie ich?

Uważam, że to ma sens, ponieważ istnieją ludzie, którzy potrafią docierać. Wiem, bo widziałem. Ja tego nie umiem, szybko się zniechęcam, wzrasta mi ciśnienie i kończy się to przysłowiowym wgnieceniem rozmówcy w ziemię. A przecież nie o to chodzi. Innymi słowy, jest masa cierpliwych ludzi, którzy trafiają na poziomie emocji. I to działa. Dodam jeszcze, że każda droga jest dobra. Jeśli nawet tylko jedną osobę uda się odtruć, to jest to gra warta świeczki.

A jak z perspektywy środowiska prawniczego postrzegany jest KOD? Czy wspieranie go jest uważane za deklarację polityczną?

Tak, jest jednoznacznie postrzegane jako deklaracja. Uważam zresztą, że trafnie. To jest stanięcie przeciwko złej władzy. A ona jest – co oczywiste – władzą polityczną. Nie będę tu jednak wchodził w niuanse znaczeniowe pojęcia „polityka”. Jest to niestety w naszym kraju słowo o pejoratywnym wydźwięku. Stąd też wizerunkowo nie jest dobrze, że KOD jest kojarzony z polityką. Ale taka jest rzeczywistość i ostatecznie doszedłem do wniosku, że można ją kontestować albo podjąć próbę odkłamania. Wybrałem tę drugą opcję.
Jak wiadomo, obecnie w Polsce PiS przeprowadza wiele ataków na kolejne sądy, organy, instytucje. Najpierw był TK, zabierano się też za RPO, teraz godzi się w sądy, upolitycznia KRS i powoli zaczyna się uderzać w Sąd Najwyższy. W obliczu tych ataków, ale tez biorąc pod uwagę doświadczenia z poprzednich „inwazji”, co poradziłbyś aktualnej Pierwszej Prezes SN, Małgorzacie Gersdorf?

Ojej… Siły i wytrwałości. Merytorycznie jestem „za mały”, by radzić prof. Gersdorf. Myślę, że trafnie i obrazowo na ten temat wypowiedział się prof. Marcin Matczak podczas niedawnej katowickiej konferencji „Sędzia a Konstytucja”. Porównał obecną sytuację do gry w szachy z kimś, kto notorycznie łamie podstawowe reguły tej gry; dostawia figury, zmienia piony w królowe etc. Mówiąc krótko: nie da się w takich warunkach wygrać. Prof. Matczak zaproponował więc odejście od stołu… do drugiej szachownicy. I rozpoczęcie całkiem nowej gry. Prezes Gersdorf była na tej sali.
Swojego czasu jeździłeś sporo za granicę, pracowałeś tam, mieszkałeś. Teraz swoimi wypowiedziami mocno wspierasz Unię Europejską. Co takiego zobaczyłeś za granicą, jakich ludzi poznałeś, że tak konsekwentnie bronisz wspólnoty?

Mieszkałem i pracowałem kilka lat w Szwecji. Poza tym uwielbiam podróże i kawałek Starego Kontynentu rzeczywiście udało mi się zobaczyć. I choćby dlatego, że mogłem sobie pojeździć, bronię Wspólnoty. Uważam, że jestem jeszcze dość młodym człowiekiem. Ale pamiętam jeszcze czas, kiedy były granice, celnicy i karabiny. Pamiętam 36-godzinną podróż do Bułgarii i współpasażera tej właśnie narodowości, który wracał z Polski do domu po kilku miesiącach pracy. Na każdej granicy ten człowiek musiał dać łapówkę – a było ich kilka. Ostatecznie wysiadł gdzieś pośrodku bułgarskiego „niczego” i poszedł przed siebie – w bezkresne pole. Nie był uśmiechnięty, nie wiem, czy coś mu zostało… Chcę przez to powiedzieć, że naprawdę nie trzeba poznać wyjątkowych ludzi, aby docenić to, co mamy dzięki UE.

Poznałem także ludzi niefajnych – nawet więcej. Zawsze jednak moje doświadczenia utwierdzały mnie w ostatecznym przekonaniu, że nie ma innej drogi, jeśli chcemy wszyscy zwiedzać, a nie walczyć. Integracja albo eksterminacja – tu jest proste „albo-albo”. Wojna ma się zwyczajnie nie opłacać! Bo inaczej ktoś wpadnie na pomysł zarobienia, a zginą miliony. Współuzależniamy się więc finansowo, mieszamy, zawieramy przyjaźnie, czasem internacjonalne związki. Nie jesteśmy narodowo suwerenni, tylko jesteśmy obywatelami Europy. Takiej przyszłości chcę. Uważam ją za świetną. Ale jeśli ktoś ma inne zdanie (bo przecież może!)… wystarczy spojrzeć na mroczną alternatywę.

rozmawiał Paweł Brol 

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…