Już się nie czuję bezpiecznie

Kiedy na ostatniej manifestacji w Gliwicach padło pytanie „Dlaczego przyszliście? Dlaczego tu jesteście?” miałam ochotę wyjść na scenę i powiedzieć… Ale mistrzem krótkich form nigdy nie byłam, a to wszystko, co narasta we mnie od miesięcy, a w ostatnich dniach wręcz kipi, trudno jest streścić w kilku zdaniach.

Mój dziadek, żołnierz AK, w wieku 26 lat został zakatowany w ubeckim więzieniu. Osierocił półtoraroczną córeczkę – moją Mamę.

Moja Mama, ukończywszy z wyróżnieniem studia na UŚ, podjęła wymarzoną pracę na uczelni – w wieku 26 lat ją straciła, bo nie zgodziła się „informować o nastrojach wśród współpracowników”, gdy taka propozycja nie do odrzucenia padła ze strony Jej komunistycznych zwierzchników.

Przyszłam, bo nie życzę sobie, żeby poseł Kaczyński wymyślał mi od ubeków i komunistów tylko dlatego, że mówię, co myślę.

Ja w wieku 26 lat urodziłam syna i gdy tylko dorósł do rozmów o historii – historii rodziny i historii Polski (a przecież one tylekroć pięknie i boleśnie splatały się ze sobą) – powtarzałam mu, żeby nie dał się ponieść wszechobecnemu narzekactwu, czarnowidztwu, malkontenctwu. Żeby doceniał.

Doceń, synku, że żyjemy w takich czasach – bezpieczeństwa, wolności. Ja nie zginę, ani nie stracę pracy za to, że mówię prawdę.

Doceń to, że choć może nie mamy tyle pieniędzy, co nasi nowi znajomi z wakacji w Norwegii czy Walii, to jednak możemy wziąć namiot i na te wakacje pojechać – ja w dzieciństwie lat 80-tych nawet marzyć bym o tym nie mogła.

Doceń to, że ci sami nowi znajomi z różnych zakątków Europy słysząc „I’m from Poland” patrzą z nieukrywanym uznaniem, zadają nieśmiertelne pytanie o Wałęsę, a potem mówią o tym, jakie to niewiarygodne, że Polska przeszła taką drogę i po wszystkich wirażach burzliwej historii doszła tu, gdzie jest teraz i tak spektakularnie się rozwija.

Doceń to, że możemy być z niej dumni i w poczuciu bezpieczeństwa i spokoju, w ciepłej, przytulnej codzienności zwykłą pracą, a nie nadludzkim poświęceniem manifestować swój patriotyzm.

Tak mówiłam. Rok temu z wielkim bólem musiałam przestać. Już nie czuję się bezpieczna. Już nie mam poczucia, że moja Ojczyzna rozwija się i kwitnie. Ona się cofa w zastraszającym tempie. Błysk uznania w oczach znajomych z zachodnich krajów ustąpił miejsca współczuciu.

Przyszłam dlatego, że czuć znowu radość i dumę, kiedy mówię „I’m from Poland”.

Mój synek ma teraz 10 lat. Chodzi do 5 klasy, tak się składa, że jest pasjonatem historii, zaczyna odnosić pierwsze sukcesy w konkursach i olimpiadach historycznych. Mówi, że „chce się uczyć historii, a nie PiStorii”. Chodzę z nim, kiedy tylko mogę, na marsze i manifestacje KOD, żeby zobaczył i usłyszał, jak dzieje się historia. Żeby nigdy nie przyszło mu do głowy, że sprawy publiczne to nie są nasze sprawy.

Przyszłam, bo nie chcę, żeby eksperymentowano w szkole na moim dziecku. Nie chcę, żeby ktoś zabił w nim fascynację światem, umiejętność samodzielnego, krytycznego myślenia. Nie chcę, żeby proces nauczania i kształtowania młodego człowieka przebiegał w bezprzykładnym chaosie.

Jestem lekarzem. Od wielu miesięcy moi najstarsi pacjenci, którym naprawdę skąpe fundusze nie pozwalają godnie żyć po wykupieniu niezbędnych leków, żyli świetlaną perspektywą „darmowych leków dla seniorów”. Po pamiętnych wyborach jesienią ubiegłego roku przyszedł do mnie 80-letni pacjent, rozpromieniony: „W Polsce tyle już było zła, a teraz Pan Bóg nareszcie zesłał nam Dudę, Szydło i Kaczyńskiego i teraz już wszystko będzie dobrze!” Zacisnęłam zęby, nie chciałam pozwolić sobie na nieprofesjonalne politykowanie w pracy. Szacunek dla siwej głowy też mnie hamuje przed konfrontacyjnymi zachowaniami. Niedawno ten sam pacjent przyszedł do mnie ze łzami w oczach. „Ja nadal płacę za leki… mówili, że będą wszystkie za darmo, a jednak nie… oszukali nas, a ja tak bardzo w nich wierzyłem…”

Tak – o wiarę, a nie o kompetencje, czy merytoryczne argumenty tu chodzi.

Przyszłam, bo nie chcę, by mylono politykę, od której zależy los nas wszystkich – z wiarą. Wyborca to nie to samo, co wyznawca.

Kiedy w maju przeczytałam wyniki wyborów prezydenckich, poczułam się – dosłownie – jak spoliczkowana. Nie głosowałam na Andrzeja Dudę i , łagodnie mówiąc, nie byłam zadowolona z wyniku. Ale pomyślałam: „Dajmy temu człowiekowi szansę. Jest młody, może okaże się prężny i pozytywnie nas zaskoczy, wznosząc się ponad partyjną ideologię”. Prezydent wszakże uosabia coś najważniejszego, nietykalnego – uosabia majestat Rzeczypospolitej! I choć nie zawsze w historii wygrywali kandydaci, na których głosowałam, choć nie z każdym się zgadzałam i nie każdego po ludzku umiałam polubić, to jednak nie pozwalałam sobie, nawet w prywatnych rozmowach, na brak elementarnego szacunku. Raziły mnie przejawy lekceważenia wobec osoby prezydenta zasłyszane choćby przypadkowo na ulicy. Jest mi przykro, bardzo, bardzo przykro, że prezydenta Dudy szanować nie mogę. Że po raz pierwszy w życiu nie umiem samej sobie tego szacunku nakazać.

Przyszłam, bo chcę znów czuć, że prezydent RP uosabia coś ważnego i że mam go za co szanować.

Do niedawna mogłam w dowolnym gronie osób, bardziej lub mniej znajomych, poruszać bez obaw aktualne, bieżące tematy – także polityczne. Można było polemizować nad winem czy herbatą i nie przeszkadzało to relacjom międzyludzkim w żadnym obszarze. Teraz wyczuwam na każdym kroku wzajemne uważne „badanie się”, sondowanie – swój? czy oponent (wciąż bronię się przed użyciem słowa „wróg”…)? Ostrożne sondowanie, stąpanie po kruchym lodzie jest konieczne, bo jeśli nie jesteśmy w tym samym obozie, to pewnych wątków nie należy poruszać. Temperatura emocji jest zbyt wysoka.

Przyszłam, bo chcę znów rozmawiać z ludźmi nie dzieląc tematów na „bezpieczne” i „zakazane”, a ludzi na „swoich” i „obcych”.

Mogłabym wiele jeszcze napisać… od znieważenia powagi Sejmu i dewastowania państwa prawa poczynając, poprzez ruinę finansów, za którą zapłaci mój syn wchodząc w dorosłość, a na barbarzyńskich planach dotyczących naszego skarbu, naszej przyrody niepowtarzalnej kończąc.

Obawiam się jednak, że ten wywód już przerósł autorkę 😉

Dlatego, gdybym miała zamknąć go postulatem, propozycją, prośbą czy pomysłem, to mam tylko jedno zagadnienie na uwadze: zjednoczmy się! Pokażmy, że gdy dojdzie do wyborów – kiedykolwiek by to nie nastąpiło – wystawimy zjednoczoną siłę, która będzie przeciwwagą dla PiSu i „żelaznego elektoratu”. Niech zjednoczona opozycja nie pozostanie hasłem manifestacji, które tak pięknie i spontanicznie zalały Polskę w tych burzliwych dniach (i nocach) grudniowych. Działajmy wszyscy, pokażmy się wszyscy, ci z prawa i ci z lewa, ci zaangażowani politycznie i ci, którzy jak dotąd jedynie w domu nad własnym talerzem rosołu dają wyraz swojemu niezadowoleniu, oburzeniu i frustracji. Każdy z nas zna takich ludzi, którzy mówią „masz moje pełne poparcie”, „jak ja nie znoszę tych PiSowskich metod”, „co oni, u diabła, wyprawiają?!” – ale te wszystkie i podobne słowa wypowiadane w zaciszu domowym mają słabą moc. Pokażmy, ilu nas jest naprawdę.

Pokażmy, że każdy z nas ma swój powód, swoją listę powodów, by tu przyjść.

Justyna Kostempska

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…