K jak Kasa
Nadeszła dobra zmiana i kasa płynie do Polaków szerokim strumieniem. Oczywiście kasa wspólna. Program 500+? Proszę. Od kwietnia 2016 roku 2,7 mln rodzin odbiera miesięcznie po 500 zł dla blisko 4 mln dzieci, czytamy na oko.press. Szybsza emerytura? Jeśli z prawa przejścia na nią w wieku 60 lub 65 lat skorzysta „tylko” 80 proc. uprawnionych (a chce więcej), to koszt operacji wyniesie do 2020 roku „jedynie” 54 miliardy złotych. Dodajmy, w ślad za „Polityką”, że dziś składki wystarczają na 74 proc. świadczeń – resztę dopłaca państwo, czyli my wszyscy. Niedługo państwo będzie dotować połowę. Polacy są zadowoleni – sondaże poparcia dla PiS nie pozostawiają wszak wątpliwości. Ale maruderów nie brakuje, oj nie. Choć głosy te są ignorowane, faktów nie da się ignorować.
Forum Obywatelskiego Rozwoju mówi jasno: Nieznajomość struktury wydatków państwa wśród obywateli pozwala politykom nieodpowiedzialnie obiecywać zwiększenie wydatków emerytalnych (obniżenie wieku emerytalnego, proponowana 13. emerytura). Tymczasem emerytury i renty to już teraz jedna trzecia wydatków… O 500 plus nie wspominając.
W sprawie Polski wypowiedział się Bank Światowy. Tzw. Wskaźnik Dobrego Rządzenia – WGI okazuje się dla ekipy PiS miażdżący. Dlaczego? Otóż rząd osiągnął spadek w aż
5 z 6 wskaźnikach, branych pod uwagę przez tę instytucję. Szczególnie ważny jest spadek w zakresie wolności słowa, w obszarze stabilności politycznej i braku przemocy. To ważne, bo tego typu dane są brane pod uwagę przy wystawianiu ratingów i przy ocenie ryzyka inwestycji. Czyli może nagle przełożyć się na utratę potencjalnych zagranicznych inwestycji.
Co ważniejsze jednak, Bank Światowy w obiektywny sposób pokazuje, że w administracji publicznej państwo polskie jest – na tle lat poprzednich – znacznie mniej sprawne. Owszem – rząd chwali się sukcesami na polu przeciwdziałaniu korupcji, ale zdecydowanie nie są one wyłącznie jego zasługą. W Polsce mamy stały, wieloletni trend spadku korupcji, a to dzięki ciężkiej pracy tysięcy pracowników sektora publicznego. Ciekawe, czy sukcesem można nazwać również wprowadzane przez rząd nowe i uciążliwe reguły ściągania podatków.
Przecież reformy PiS to pasmo sukcesów, nawet (a może szczególnie) jeśli działania poprzednich rządów zaczęły przynosić wymierne efekty, to na pewno PiS podda je „dobrej” zmianie. A kasa się znajdzie. Tak było chociażby z reformą edukacji. Pomińmy coraz lepsze wyniki naszych gimnazjalistów w testach PISA a skupmy się jedynie na finansach.
Chociaż podobno w budżecie resortu oświaty jest 170 mln zł specjalnej rezerwy na dostosowanie szkół do reformy, nie wiadomo czy pieniędzy wystarczy. A właściwie wiadomo – nie wystarczy. Przykładowo sama Warszawa wyliczyła koszty reformy na 65 mln zł, Szczecin niemalże na 36 mln (z czego 26,5 mln przeznaczono na odprawy dla zwalnianych nauczycieli, których to zwolnień być nie miało), Gdańsk na 37 mln zł. Koszty w 3 zaledwie miastach pokrywają niemal całą pulę przeznaczoną na ten cel, a w Polsce gmin jest 2478. I nawet jeśli nie każda jest wielkim miastem, to każda będzie potrzebować środków. Oczywiście wiele gmin nie zwróci się nawet do MEN po pomoc, bo po prostu sfinansuje remonty i reorganizację z własnych środków. Nie zmienia to jednak faktu, że te pieniądze trzeba będzie wydać. Już teraz wpływają kolejne wnioski o dofinansowanie reformy. Jeszcze przed wakacjami 330 samorządów złożyło wnioski o doposażenie świetlic opiewające na kwotę ok. 17 mln zł, a na remont sanitariatów na 32 mln. Kwoty wydają się niskie, ale wynika to nie z niskich potrzeb, ale narzuconych limitów – gminy nie dostaną zwrotu całych kosztów, a jedynie wyznaczone sumy, które stanowią dla większości miast od 20 do 50% realnie poniesionych wydatków.
Matematyka Anny Zalewskiej rządzi się chyba innymi prawami, nie widzi ona bowiem żadnego zagrożenia finansowego. Zdawać by się mogło, że dyrektorzy, nauczyciele i eksperci uczyli się z innych podręczników. Jednak kalkulacje minister Zalewskiej bledną przy ekwilibrystyce, jaką uprawia wicepremier Morawicki. Zdolności ministra finansów osiągnęły już legendarny poziom – potrafi on sfinansować „bezkosztową” reformę kwotą 1,6 mld złotych, i jednocześnie nie wydać ani złotówki! Ale oddajmy głos samemu wicepremierowi, on nam wyjaśni najlepiej: Jeszcze raz spróbuję wyjaśnić. W stosunku do subwencji, która powinna przypadać na liczbę nauczycieli i uczniów, my przekazujemy więcej o ponad 1,5 miliarda złotych, więc w tym sensie rzeczywiście nie ma przyrostów i ona nie kosztuje więcej w budżecie, ale z drugiej strony przeznaczamy więcej środków na tę reformę. Proste, prawda?
Jak wszystko już jest jasne w sprawach oświaty, to nie pozostało nam więc nic innego jak liczyć na mieszkanie+ i emeryturę+. A jeśli będą je liczyć politycy PiS, to nawet jeśli się pomylą, to na pewno na naszą korzyść.
Monika Piotrowska-Marchewa
Elżbieta Majewska-Cieśla