Komu pomoże ryba zamiast wędki?

Happening w Bernie w związku ze zbiórką podpisów pod petycją o wprowadzenie BDP (2013). Szwajcarzy ostatecznie odrzucili w referendum ten pomysł.

Bezwarunkowy dochód podstawowy (BDP) to taki model finansów społecznych, w którym każdy obywatel, niezależnie od swojej sytuacji materialnej, otrzymuje od państwa jednakową, określoną ustawowo, kwotę pieniędzy, za którą nie jest wymagane jakiekolwiek świadczenie wzajemne (np. „odpracowanie” go). Dochód ten, bez innych form zarobku czy pomocy społecznej, zapewniałby możliwość minimum egzystencji. Idea ta ma zapewnić każdemu członkowi społeczeństwa pieniężny udział w całkowitym dochodzie danego społeczeństwa. Pomysł ten ma długą historię. Całkiem na serio był dyskutowany w latach 40. w Wielkiej Brytanii (jako social dividend). Kolejna szansa pojawiła się w USA za czasów administracji Nixona i Cartera, jednak gotowe ustawy padły na etapie prac parlamentarnych. Coś w rodzaju BDP wprowadzono tylko w zasobnej w surowce naturalne i niezbyt ludnej Alasce.

Współcześnie pomysł ten wykorzystała organizacja walcząca o prawa biednych w Indiach – SEWA (Self-Employed Women’s Association). W 2010 roku działaczki z SEWA przez półtora roku finansowały dochód dla 6 tys. kobiet, mężczyzn i dzieci z regionu Indii, gdzie co trzeci człowiek żyje w ubóstwie. Po 18 miesiącach projekt zamknięto, a jego efekty podsumowano. Przede wszystkim, znacząco poprawiły się warunki sanitarne i stan zdrowia osób objętych programem, zmniejszyło niedożywienie, poprawiła frekwencja w szkołach i wyniki szkolne osiągane przez dzieci. Ponadto, wbrew obawom sceptyków, ludzie otrzymujący dochód podstawowy nie przejedli go i nie wydali na używki, a wykorzystali do rozwijania przedsiębiorczości. Dodatkowo, dochód gwarantowany miał efekt emancypacyjny, pomagając wielu osobom odzyskać poczucie sprawczości i kontroli nad własnym życiem. A wszystko to dzięki kwocie zaledwie 4 dolarów amerykańskich miesięcznie, które uzupełniły zarobki mieszkańców.

Aby bezwarunkowy dochód podstawowy miał sens muszą zostać spełnione trzy fundamentalne warunki. Po pierwsze, dochód musi być wystarczająco wysoki, by zapewnić wszystkim ekonomiczną egzystencję. Jeśli będzie zbyt niski (jak np. program 500+) stanie się tylko sposobem na pompowanie popytu, a więc jedynie dotowaniem biznesu. Aby dochód ten mógł faktycznie wpłynąć na emancypację obywateli musi być również bezwarunkowy. Nie może więc stygmatyzować tych, którzy go otrzymują. Po trzecie wreszcie, BDP powinien być uzupełnieniem mechanizmów państwa dobrobytu. Nie jego zamiennikiem.

Za BDP przemawia też fakt, że dla milionów ludzi praca przestała być źródłem godnej płacy i poczucia stabilizacji w życiu. Dochód gwarantowany zmieniłby stosunki między pracownikiem i pracodawcą, bo pracownik nie musiałby już pracować, by przeżyć. Praca byłaby dobrowolnym wyborem, a więc pracodawca musiałby zachęcić pracowników do jej podjęcia. Śmieciówki odeszłyby do lamusa, a wielu ludzi, mając zapewniona egzystencję na przyzwoitym poziomie, pracowałoby dla swoich pasji i hobby, rozwijając tym samym przedsiębiorczość. Jednym z podstawowych argumentów przeciwników dochodu gwarantowanego jest to, że nas nie stać na to świadczenie. Ok. 380 mld złotych rocznie kosztowałoby wprowadzenie dochodu gwarantowanego na poziomie 1 tys. złotych wypłacanego każdemu dorosłemu Polakowi, czyli kilkadziesiąt miliardów więcej, niż wynoszą dziś wszystkie dochody budżetowe państwa. Zwolennicy twierdzą natomiast, że należałoby na to spojrzeć jak na inwestycję, nie jak na koszt, bo spadną koszty na służbę zdrowia czy walkę z przestępczością i że pieniądze na BDP są przecież w zasięgu ręki – w podatkach. Stawki podatkowe są bowiem dziś na wyjątkowo niskim poziomie. W USA, na początku lat 50. najwyższa stawka podatku dochodowego przekraczała 90 proc. – dziś wynosi 40 proc. Podobnie w innych krajach – podatki spadły tam średnio o jedną trzecią. I mimo tego, że są niskie, wiele firm unika płacenia ich w ogóle. Międzynarodowy Fundusz Walutowy obliczył, że ukrywanie zysków w rajach podatkowych pozbawia rządy kwoty 600 miliardów dolarów rocznie. Wedle tych samych wyliczeń, gdyby tylko Polska zwiększyła podatki i wydatki publiczne do wysokości średniej unijnej, stać nas byłoby na pensję obywatelską wysokości 1700 złotych miesięcznie dla każdego dorosłego Polaka. Właściwe pytanie nie brzmi więc, czy stać nas na dochód podstawowy, ale czy chcemy go wprowadzić?

Od stycznia 2017 r. do grudnia 2018 r. fiński ZUS wypłaca 560 euro miesięcznie grupie losowo wybranych bezrobotnych. W Kanadzie i w Szkocji rządy uruchamiają programy pilotażowe, w których chcą sprawdzić, czy BDP mógłby skutecznie pomóc w eliminowaniu biedy. Zaś Y Combinator, prywatna instytucja wspierająca rozwój start-upów z Doliny Krzemowej, przez kilka lat będzie wypłacać 1000 $ miesięcznie losowo wybranej grupie Amerykanów i Amerykanek, by sprawdzić jak bezpieczeństwo finansowe wpłynie na ich przedsiębiorczość. Wydaje się więc, że dochód gwarantowany to nasza przyszłość, która jednak nie zdarzy się, gdy nie otworzymy się na głębszą zmianę kulturową i sami nie uznamy, że te pieniądze po prostu nam się należą, jako udział w wypracowanym wspólnie dochodzie w państwie.

Dorota Wojciechowska-Żuk 

Tekst powstał na podstawie: Jędrzej Malko „Dochód gwarantowany”, www.magazynpismo.pl i Rafał Woś „To nie jest kraj dla pracowników”, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2017

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…