Książę Witold z San Escobar

POZYCJA: minister spraw zagranicznych.

HISTORIA: Dawno, dawno temu, w czasach pierwszej Pislandii (gdzieś w okolicach roku 2005, ale tego nie pamiętają nawet najstarsi europosłowie) żyła sobie księżna Anna, co się fatygować lubiła. Z tej też racji Fotygą ją zwano i posyłano z różnymi misjami tak często, aż w końcu została ministrem spraw zagranicznych. Ministrem była strasznym – inni książęta albo się jej bali, albo
z niej śmiali. Większość była zgodna, gorszego ministra od niej nie będzie! Pislandia przeminęła, lata płynęły i nikt tej przepowiedni już nie pamiętał, gdy nagle koło historii zaskrzypiało: nastała Druga Pislandia i na światło dzienne wypłynął nowy-nienowy minister. Nowy, bo nigdy jeszcze ministrem nie był, nienowy, bo rocznik ten sam, co księżnej Fotygi i to przy niej był podsekretarzem stanu czekając na swoją kolej. Doczekał się. Na nasze nieszczęście.

DOKONANIA: Książę Witold, bo
o nim tu mowa, zapisał się już w dziejach piskiej dyplomacji tak kwieciście, że największe tomiszcza kronik jego czynów nie ogarną. Spróbujmy zatem owe dokonania choć trochę uporządkować.
Po pierwsze Witold wyjawił nam, że zachodnia cywilizacja opiera się na wegetarianach i cyklistach, a oni w Pislandii nie są obywatelami pierwszej kategorii. W związku z tym dowiedzieliśmy się również, że ministrowie spraw zagranicznych nie muszą używać języka dyplomacji, gdyż nie są dyplomatami, a ich szefami…
Następnie książę zaprosił do Pislandii Komisję Wenecką po to tylko, by stwierdzić potem, że się do niczego nie nadaje, nie ma kompetencji, rozeznania i jest stronnicza. Komisja miała zbadać czy w Pislandii są zachowane standardy państwa prawa. Zupełnie niepotrzebnie – skoro lewo zostało wycięte do cna, to już tylko prawo się musiało zostać!
Także dzięki staraniom księcia Pislandia porzuciła powszechną wcześniej „murzyńskość”. To było ważne wydarzenie w historii piskiej dyplomacji, gdyż umożliwiło rozpoczęcie słynnej ofensywy dyplomatycznej. Jej największym sukcesem były Wielkie Odkrycia Dyplomatyczne, które księcia Witolda zaprowadziły aż do San Escobar. Lądując tam Witold nie tylko utworzył ten piękny kraj, ale uczynił go od razu mocarstwem, którego jedynym, równorzędnym partnerem mogła się stać Pislandia.
Witold pamiętając zawód, jaki spotkał go ze strony Komisji Weneckiej, zaczął podejrzliwiej niż zwykle patrzeć też na Komisję Europejską. Z czasem tak ostentacyjnie obniżał „poziom zaufania do UE”, że w końcu przestał ufać nawet rodakowi na stanowisku prezydenta Unii. A może ten brak zaufania zaczął się właśnie od niego? Krajan ów zwał się Tusk, Donald Tusk i to jego dotyczyć będzie największy fikołek dyplomatyczny księcia Waszcza – sukceso-porażka 27:1. Było to zagranie tak finezyjne, że trudno je komentować, choć na korzyść ministra można uznać fakt, że nie miał za wiele do powiedzenia w tej sprawie i musiał się podjąć misji beznadziejnej. Niemniej to jego reakcja po porażce była najdziwniejsza. Bo skoro Jarosław Mądry uznał, że był to wielki sukces dyplomatyczny, to czemu książę Witold coś tam krzyczał o ekspertyzach dowodzących fałszerstwa? To chcemy ten wynik utrzymać, czy jednak pozbawimy się i tego sukcesu?

SŁYNNE SŁOWA WITOLDA: Sprawa smoleńska jest niezakończona, katastrofa nie miała takiego przebiegu, jaki miała, i będziemy tę świadomość przekazywać – fakt, że to nie Witold jest specjalistą od spraw smoleńskich, ale to zdanie bardzo ładnie pokazuje sposób funkcjonowania logiki księcia. Jest co podziwiać!

SŁYNNE SŁOWA O WITOLDZIE: Minister Waszczykowski to dyplomata specjalnej troski. Były ambasador w Iranie, który publicznie określa siebie jako islamofoba – te słowa Tomasza Piątka wydają się dosadne tylko przypadkiem. Padły przecież, gdy minister miał przed sobą niezapisaną jeszcze kartę przyszłości. Czyżby jednak Tomasz przewidział z czego zasłynie nowy-nienowy minister?

Maciej Pokrzywa 

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…