Multikulturalizm. Idea czy rzeczywistość

Jaki obraz pojawia się w naszej głowie kiedy myślimy „multikulturalizm”? Nie ma dziś w światowym dyskursie politycznym drugiej kwestii, tak mocno dzielącej zachodnie społeczeństwa jak ta, dotycząca budowy modelu traktowania przez państwo grup etnicznych oraz narodowych odznaczających się silną odrębnością kulturową w stosunku do większości. Multikulturalizm pojawił się w naukach społecznych jako idea, zakładająca możliwość przenikania się kultur, przy jednoczesnym zachowaniu ich odrębności. Było to więc uzasadnione naukowo dążenie do pokojowego współistnienia. Odkąd pojęcie multikulturalizmu stało się medialne i chętnie wykorzystywane przez polityków ciężko jest znaleźć dla niego trafną definicję. Dziś możemy mówić zarówno o idei, która może przybrać formę działań politycznych, jak i rzeczywistości społecznej wielu państw zarówno na Starym jak i Nowym Kontynencie.

Punktem w którym spotykają się teoria oraz rzeczywistość jest moment wyborów, kiedy obywatel ma możliwość zadecydować o tym jak organy państwa będą kształtowały politykę instytucjonalną wobec mniejszości narodowych oraz etnicznych w jego kraju. Często „multikulti” staje się w ustach prawicowych populistów pierwszym „chłopcem do bicia”, którego można obwinić o wszystkie problemy dotykające wyborców, tworząc dzięki temu widocznego przeciwnika. Uderzając w tony antyimigranckie oraz antymniejszościowe dzisiejsi politycy wykorzystują znany i skuteczny mechanizm strachu przed nieznanym. Zdają sobie sprawę z istnienia w społeczeństwach niewidzialnego muru, pomiędzy przedstawicielami różnych kultur, którym przyszło żyć w tym samym państwie. Łatwo jest przekonać mieszkańców-gospodarzy, że mają pod nosem kolonie terrorystów, jeśli na co dzień nie rozmawiają z przedstawicielami mniejszości. Jeśli nie posiadamy np. arabskich znajomych, łatwo będzie nam wmówić, że mijający nas tłum ludzi o ciemniejszej karnacji to potencjalni mordercy, których nie jesteśmy w stanie „ucywilizować”. Takie przekonanie robi coraz większą karierę na zachodzie Europy, gdzie społeczeństwo wielokulturowe stało się faktem i nie ma możliwości, by żyć w dużym angielskim, niemieckim czy francuskim mieście nie mając kontaktu z przedstawicielami mniejszości etnicznych oraz narodowych spoza europejskiego kręgu kulturowego. Wielokulturowość ta daleka jest od modelu, leżącego u podstaw istnienia tego pojęcia. Przeciwko działaniom integracyjnym mającym przybliżyć społeczeństwa do jego realizacji wypowiadają się obecnie jednym głosem wszystkie siły prawicowe i populistyczne, niezależnie od różnic na innych płaszczyznach takich jak np. gospodarka czy stosunek do NATO. Ich głównym celem w warstwie aksjologicznej staje się uratowanie przed Obcymi „cywilizacji łacińskiej”, której wcale nie jest daleko do jakże swojskiej „cywilizacji białego człowieka”. Oba koncepty oddziela od siebie chyba tylko fakt, że obrońcy tego pierwszego jeszcze nie zdobyli się na odwagę decydowania o podziale na lepszych i gorszych w oparciu o kryteria rasowe. Należy sobie tutaj zadać pytanie – jaką rzeczywistość społeczną chcą nam ukształtować Marine Le Pen, Geert Wilders czy liderzy Alternatywy dla Niemiec?

Oferują nam negowanie islamu w warstwie symbolicznej, politykę inwigilacji mieszkańców (z naciskiem na tych nowoprzybyłych lub zamieszkujących kraj od dawna, ale niebędących częścią kultury „większościowej”) i utrudnienia w funkcjonowaniu otwartych granic. Część mniejszości zamierzają z kraju zwyczajnie wyrzucić. Na jakiej podstawie ? To już rzecz jasna jest mniej ważne. Dużo ważniejsze są emocje, które rządzą partyjnymi konwentami oraz marzenia o tym, że z ulic znikną kobiety ubrane w burki i czadory. Osobom uwiedzionym przez populistyczny tok myślenia należy przypomnieć, że choćby nie wiadomo ile represji zastosowano wobec mniejszości znajdujących się już w Europie, ich przedstawiciele nie opuszczą krajów w których opresje się stosuje. Zwyczajnie dlatego, że nie mają dokąd odejść. Państwo, z którego część społeczeństwa chciałaby je wyrzucić jest często tym, w którym się urodzili. W przypadku uchodźców mamy do czynienia z sytuacją, kiedy całe rodziny były zmuszone opuścić swój dom i nie mają możliwości powrotu (podobnie sytuacja wygląda kiedy spojrzymy na „uchodźców ekonomicznych” z Afryki, którzy uciekają przed konfliktami plemiennymi i pustynnieniem klimatu). Być może współcześni populiści wierzą, że gdzieś na kuli ziemskiej z dala od Europy, znajduje się państwo, które przyjmie do siebie wszystkich „Arabów” i „czarnych”, bez względu na rzeczywiste miejsce ich pochodzenia, którego w praktyce ustalić nie sposób? Aż ciężko nie przypomnieć sobie słynnego Madagaskaru, na który polscy antysemici chcieli wysyłać przed wojną Żydów.

Ciężko jest dumać nad tym w co rzeczywiście wierzą liderzy współczesnych ruchów populistycznych walczący z wielokulturowością, a co jest tylko elementem planu ich gry politycznej. Gdyby udało im się sięgnąć po władzę, mogą oni zapewnić rządzonym przez siebie społeczeństwom jedynie wspomniane wcześniej instytucjonalne szykany skierowane przeciwko mniejszości. Realnym efektem takiej polityki, będzie u grup pokrzywdzonych, wzrost nastrojów antagonistycznych wobec państwa oraz tej części społeczeństwa, które swoimi decyzjami sprawiło, że państwo działa przeciwko nim. To prosta droga do rozkręcania trwałego konfliktu społecznego, którego aktorzy nigdzie się nie wyprowadzą.

Zamiast budować mury, należy skupić się na projektowaniu mostów, które będą w stanie przetrwać najgorsze przypływy. Błędem wdrażania polityki multikulturalizmu w państwach zachodnich, było skupienie się na nieefektownym wsparciu „zasiłkowym” skierowanym do poszczególnych grup. Pomylono tutaj rolę opiekuńczą państwa (oczywiście również potrzebną), z jego rolą integracyjną. Poza kręgiem zainteresowania władz publicznych pozostało nawiązywanie kontaktów personalnych pomiędzy członkami poszczególnych kultur. Efektem skutecznej polityki wielokulturowej będą natomiast nawiązane relacje towarzyskie osób reprezentujących inny krąg kulturowy, religijny czy etniczny. Posiadając znajomego pośród „innych”, przestają być oni „inni” i zaczynają być bardziej „swoi”, bo dużo ciężej mówić o wyrzuceniu jakiejś grupy kiedy wiemy, że znajduje się w niej osoba, którą znamy i szanujemy. Im więcej znajomości wielokulturowych zawieramy tym bardziej odporni stajemy się na narracje, o tłumie posiadającym ze względu na przynależność narodową lub kulturową jednakowe negatywne cechy i skłonności. Multikulturalizm jest więc narzędziem uczłowieczania zbioru stereotypów z którym każdy z nas się mierzy.

Relacje w społeczeństwach będących zbiorem wielu kultur, należy budować na etapie edukacji szkolnej, wyższej, ale też życia zawodowego. Dotować inicjatywy mające na celu poszerzenie horyzontów: wieczory międzykulturowe (kulturalne, muzyczne), grupową pomoc doradczo-psychologiczną oraz stałe miejsca spotkań. Szukać pracowników społecznych wśród grup docelowych, wspomagać ich lokalne pomysły oraz szkolić w ten sposób by byli drogowskazem dla swoich społeczności.

A gdzie w tym wszystkim jest Polska, która w dalszym ciągu pozostaje krajem dość jednolitym narodowo? Kraj nad Wisłą jest przykładem tego, że partia głosząca program sprzeciwiający się wielokulturowości może nie tylko wygrać wybory, ale tez zdobyć większość w obu izbach parlamentu. Jeśli mieszkańcy zachodniej Europy zainteresują się tym co dzieje się obecnie w Polsce, to być może wystraszą się i nie oddadzą głosu na skrajną prawicę. Byłby to pierwszy i prawdopodobnie jedyny zagraniczny sukces partii Jarosława Kaczyńskiego.

Obecnie jednak PiS będzie nas straszył wizją arabskiego uchodźcy, który masowo planuje zasiedlić piastowskie ziemie i wprowadzić na nich prawo Szarijatu. Strach przed religijnym fundamentalizmem w naszej ojczyźnie wydaje się uzasadniony. Polacy stają się jednak ofiarami nie znienawidzonego przez prawicę Islamu, ale krajowej wersji radykalnego katolicyzmu, którego wyznawcy poprzez przychylną im większość parlamentarną próbują w Polsce wprowadzić wzorowane na Salwadorze ustawodawstwo całkowicie zakazujące aborcji. Widoczne w tych przepisach racje religijne, niwelowały do zera prawa jednostki oraz szacunek do samodzielności drugiego człowieka. To co dla nas jest szokiem kulturowym dla mijających nas na ulicy wielu Polek i Polaków zdaje się być normalnością. Czasami można mieć wrażenie, że ludzie odrzucający model poddaństwa wobec członków rodziny, przedstawicieli kościoła i funkcjonariuszy państwa, są w Polsce mniejszością kulturową, której prawa narusza władza. Czy zamiast bać się Islamu i prawa Szarijatu, nie powinniśmy raczej zabezpieczyć naszego państwa przed ingerencją rodzimych religijnych radykałów w nasz porządek prawny?

Idea multikulturalizmu, powinna znaleźć swoje odzwierciedlenia w hasłach na transparentów wznoszonych do góry na marszach KOD. Walcząc o demokrację nie możemy zapomnieć o tym, że choć żyjemy w państwie spójnym narodowo, inne grupy etniczne i wyznaniowe mogą potrzebować w obecnych czasach naszej pomocy. KOD musi, gdy zajdzie potrzeba bronić Romów, Ukraińców, Syryjczyków i wszystkich pozostałych, przeciwko którym swoje działania może skierować władza lub inspirowane przez nią bojówki. Pytanie brzmi czy taka potrzeba już nie zaszła?

Marcin Wojtera 

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…