Nie sztuka być obojętnym

Rozmowa z Maciejem Stuhrem

Czy doświadczenie związane z odbiorem w Polsce filmu „Pokłosie” nauczyło Pana czegoś szczególnego?

Maciej Stuhr: Chyba nie powiem niczego odkrywczego. Powtórzę frazę Wojciecha Młynarskiego: „róbmy swoje”. Uświadomiłem sobie wtedy jeszcze mocniej, że są pewne sprawy i pewne tematy, które wymagają dyskusji i można się o nie spierać, mniej lub bardziej, ale nie robi się tego dla poklasku i aby wszystkim się to podobało. A raczej dlatego, że się czuje, że powinno się to zrobić. Jeśli chodzi o moją działkę, filmową i teatralną, są pewne tematy, które warto ludziom opowiedzieć. Niezależnie od tego, że cena za opowiedzenie takiej historii jak „Pokłosie” jest dość wysoka, co odczułem na własnej skórze…

Portret Macieja Stuhra na przystanku Woodstock w 2016 roku.
Maciej Stuhr na Przystanku Woodstock, 2016.
Fot. Ralf Lotys, źródło: Wikipedia.
Jak wysoka była to cena?

Utraty ogromnej części mojej widowni, więc dla artysty jedna z najwyższych. Mimo to, wciąż uważam, że z tą historią trzeba się było zmierzyć. Właściwie trzeba się zmagać z nią cały czas.

Czy to po tym filmie właśnie stanął Pan pierwszy raz twarzą w twarz z takim prawicowym hejtem, z tak uprawianą polityką?

Odnoszę raczej wrażenie, że w tamtym czasie zaczęło się po prostu intensywniej krystalizować, kto się uważa za tradycjonalistę, a kto by chciał zmieniać świat. Wcześniej były różne spory i różnice zdań, dyskusje, nawet kłótnie, ale nie miały aż tak mocnego charakteru. Tę nową jakość zademonstrowała nam w całej krasie właśnie druga dekada XXI wieku [premiera głośnego filmu Władysława Pasikowskiego miała miejsce w 2012 roku – dop. red.]. Od tamtego czasu nic już nie jest takie, jak było, w dyskusji publicznej. Z jednej strony było to dla mnie duże zaskoczenie, z drugiej – taki mocny obywatelski chrzest, który można było przejść lub nie. Zostać na bezpiecznych pozycjach i udawać, że pewne sprawy mnie nie interesują, że się w takie spory nie angażuję. Albo – twardo reprezentować swój światopogląd, artystycznie i obywatelsko go bronić. Wybrałem, jak wiadomo, tę drugą opcję, bo ona wydaje mi się bardziej istotna i ważna, nadająca sens wielu rzeczom, które robię w życiu.

Użył Pan podczas woodstockowej Akademii Sztuk Przepięknych sformułowania o „niewyparzonej gębie”. To była bardziej recenzja Pana temperamentu, czy deklaracja, że odczuwa Pan obowiązek zabierania głosu w ważnych ideowo i politycznie sprawach?

Specjalnie się nad tym nie zastanawiam… Po prostu jeżeli czuję, że trzeba coś powiedzieć, to mówię to, nawet jeżeli koszt jest dość wysoki – w tym sensie stwierdziłem, że mam „niewyparzoną gębę”, i pewnie jest to temperamentem powodowane. Ale jednocześnie uważam się za osobę niezwykle spokojną, nawet jeśli lubię opowiadać żarty, i wtedy temperament również ujawniam. Więcej – przez pół życia uważałem się za człowieka środka! Starałem się słuchać w każdym sporze racji obu stron i nadal to próbuję robić, ale…

Teraz jest trudniej?

Jest inaczej. Osobiście uważam, że nie da się być dziś człowiekiem środka, czyli takim, jakim próbowałem być przez pół życia. Przyszły takie czasy, że nie można udawać, że „mnie to nie dotyczy”, i że „prawda leży gdzieś po środku”. Raczej powtórzę za profesorem Bartoszewskim, że prawda leży tam, gdzie leży, a nie pośrodku.

Dziękuję Panu za te słowa, bo my kontynuując działalność opozycyjną, pozaparlamentarną, na ulicy, też różne ceny płacimy za to, że tam jesteśmy…

Domyślam się.

I takie słowa są nam bardzo potrzebne. A jak jest z ludźmi sztuki? Czy w tych nowych czasach polityka zatruła relacje między nimi? Czy wyraziste poglądy skazują na ostracyzm w Pana środowisku?

Jeśli o nie chodzi, jest ono wyjątkowo jednolite i jednorodne. Prawicy marzyłaby się wymiana elit kulturalnych, tylko mimo upływu lat nie widać, kto miałby te filmy kręcić, kto by miał tworzyć sztukę nowoczesną, kto by miał pisać te prawicowe książki. Oczywiście są tacy, tylko sztuka ma to do siebie, że wymaga odbiorcy. Nikt na siłę ludzi do kin nie przyciągnie, ani do teatru. Ludzie będą chcieli oglądać to, co jest po prostu dobre. Szczerze mówiąc, w moim środowisku – a znam sporą jego część – z rozmów i obserwacji szacuję, że około dziewięćdziesiąt procent opowiada się za słabszymi, za ludźmi, którzy mają trudniej dzisiaj, za mniejszościami, za uchodźcami, za wszystkimi którym większość próbuje narzucić swoją wolę… To jest zresztą naturalna pozycja i rola artystów, że się ujmują za tymi, którzy tej pomocy potrzebują. W tym sensie wydaje mi się, że jesteśmy środowiskiem dość wyjątkowym. Myślę, że w innych – jest trochę więcej tych podziałów.

I mniej lewicowej wrażliwości?

W ideę sztuki jest wpisana pewna część postulatów lewicowych, co nie znaczy, że jesteśmy tubą lewicy – o to tutaj w ogóle nie chodzi, bo często nie jesteśmy wcale wyborcami lewicy. Natomiast to spoglądanie w stronę słabszych, pokrzywdzonych i tych, którzy cierpią z powodu dyktatu większości jest naturalnym odruchem artysty. Podejrzewam, że tutaj rządzący będą mieli kłopot, żeby wytworzyć sztucznie i odgórnie nowa elitę kulturalną, bo to się nie dzieje za sprawą dekretu.

Można powiedzieć, ze władza próbuje Państwu nakładać kaganiec. Czy widzi Pan więcej autocenzury wśród kolegów i koleżanek?

Różnie z tym bywa. Autocenzura to jest dobre słowo. Bo oczywiście nie mamy, jak w PRL-u urzędu, który by cenzurował, ale wiadomo, że pewne osoby, pewne nazwiska, jeżeli się zaangażują w jakieś społeczne sprawy, niektóre drzwi sobie zamkną. I zwłaszcza, podejrzewam, jest to dylemat młodych artystów, którzy dopiero chcą zdobywać świat… Może tak być. Zwłaszcza w środowisku tych młodych wymaga to niesamowitej odwagi. Kiedy jeszcze się niewiele osiągnęło, a staje się przed dylematem, czy wchodzić w komitywę z diabłem, czy nie.

Pojawia się kwestia ceny?

W niektórych obszarach tak zwanego szołbiznesu – jak sama nazwa wskazuje – wchodzi w grę biznes, czyli pieniądze. A biznesu nie da się uprawiać wbrew polityce – on zawsze jest zanurzony w jakiejś sytuacji politycznej. Im jest większy, tym będzie ostrożniejszy, żeby władzy nie podpaść, bo będzie się gorzej kręcił. I w efekcie w niektórych korporacjach, stacjach telewizyjnych, czy produkcjach istnieje pewnego rodzaju obawa, żeby chuchać na zimne. I rzeczywiście spotykam się jako aktor czy jako konferansjer, z wielkimi obawami, czy ja czegoś nie chlapnę, nie zażartuję, i wtedy nie tylko mnie się oberwie, ale także tym, którzy dają na to pieniądze. Ten rodzaj cenzury, takiego strachu, żeby tylko komuś nie podpaść, szaleje w tej chwili w Polsce. I wie Pani, bo to chcę podkreślić – to jest coś zupełnie nowego! Tego nigdy nie było. Można było śmiać się z Tuska, z Kwaśniewskiego, można było robić skecze na ten temat i nikt się nie bał, że mogą być jakieś tego konsekwencje. W tej chwili strach jest ogromny.

Powrócę jeszcze na koniec do energii społecznej, jakiej byliśmy świadkami w ciągu ostatnich pięciu lat. Był Pan bardziej obserwatorem czy uczestnikiem manifestacji prodemokratycznych? Czy warto tę energię utrzymywać?

Trzeba! Chodziłem na manifestacje z potrzeby serca, ale i z ciekawości, jaka ta energia społeczna jest na ulicy – w czasie walki o ustawy sądowe w 2017 roku wychodziliśmy co parę dni – natomiast warto też patrzeć, jak się zmienia świat, gdzie w tej chwili kumuluje się ludzka energia i nie wolno się na to obrażać. To, że nie ma nas milionów na ulicach – o czymś po prostu świadczy i trzeba z tego wyciągnąć wnioski. Możemy się przecież albo na tę „bierność” obrazić, albo poszukać nowych środków wyrazu – przecież coraz więcej naszej rzeczywistości dzieje się w Internecie i tam kumulują się również ludzkie emocje, w tym protesty. Są bardzo chaotyczne, pełne czasem nadmiernych emocji i jeszcze nie umiemy ich skupić, nie umiemy wykorzystać tego Internetu, żeby jak soczewka skoncentrować promień tych emocji. A to jest zadanie dla tych, którzy pragną większych zmian – wymyślić taki sposób, żeby je umieć ogarnąć. Nie spodziewać się, że tu w Polsce…

Powtórzą się obrazy z dzisiejszej Białorusi…

Tak, albo z naszej historii, sprzed 30-40 lat… To są inne czasy i trzeba znaleźć na nie nowy pomysł.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Monika Piotrowska-Marchewa

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…