Niewygodni bohaterowie

Rzeź wołyńska to wydarzenie, które w sposób zdecydowany określiło relacje polsko-ukraińskie. Po I wojnie światowej Polacy nie chcieli czekać na wynik referendum i – powołując się na zamieszkującą na Wołyniu ludność polską, która stanowiła de facto ok. 20% tamtejszej populacji – przyłączyli w 1919r ten obszar do Polski, co zostało później usankcjonowane traktatem ryskim. W czasie II wojny światowej Ukraińcy (nadal walczący o powstanie niezależnego państwa Ukrainy), chcąc działać metodą faktów dokonanych, rozpoczęli w 1943 roku, z przyzwoleniem władz hitlerowskich, czystkę etniczną, eksterminując z tego terenu ok. 60 tys. Polaków (inne źródła podają liczby wyższe, ok. 100 tys.). Polacy, choć w mniejszym stopniu, przeprowadzali akcje odwetowe o znamionach ludobójstwa. W ich efekcie zginęło ok. 10 tys. Ukraińców, w tym wiele dzieci i kobiet, natomiast za pomaganie Polakom UPA zabiło ok. 30-40 tys. Ukraińców (mordowano całe rodziny). Po obydwu stronach metody mordów były bardzo brutalne, a do czystek przymuszano cywilów.

Mając na uwadze zawiłość stosunków polsko-ukraińskich, należy się tym większy szacunek dla ogromu starań i pracy, jakie w swoją książkę włożył Witold Szabłowski. Jego „Sprawiedliwi zdrajcy” stanowią nie tylko zapis relacji osób pamiętających czasy rzezi wołyńskiej, ale są też opisem podróży, jaką podjął autor w celu odnalezienia przywoływanych w książce miejsc i ludzi. Do niektórych osób trzeba było powracać kilkukrotnie, by ich zachęcić do mówienia, bowiem są to sprawy, o których z nimi przez 70 lat nikt nie rozmawiał. Żydzi mają swoich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, natomiast my Ukraińcom, niosącym pomoc Polakom podczas rzezi wołyńskiej, nie podziękowaliśmy nigdy.

Książka Szabłowskiego jest właśnie takim podziękowaniem. Dla rodziny Bojmistruków z Kaszówki, którzy przygarnęli – ocalałą z rzezi w miejscowości Gaj – małą, dwuletnią dziewczynkę Hanię. Właściwie chroniła ją cała wioska, bo wszyscy wiedzieli skąd wzięło się to dziecko. Dla nieznanej kobiety ze wsi Białka, która ukryła uciekającą przed mordercami matkę Mirosława Hermaszewskiego. Dla rodzin Kozuniów i Pawluków, którzy ratowali ukrywających się w lasach polskich sąsiadów. Dla czeskiego pastora, Jana Jelinka, który wraz żona ratował Polaków, Żydów, Ukraińców i Niemców – łącznie około 100 osób. I który codziennie modlił się, by chmura nienawiści nie zakryła mu serca, umarł zaś w zapomnieniu. Nie ma dziś żadnej ulicy jego imienia, w żadnym z krajów: w Polsce, Czechach, Niemczech czy na Ukrainie. W Kupiczowie, na Wołyniu, nikt nie wie, że ktoś taki żył.

Wymienić wszystkich sprawiedliwych wśród wołyńskich Ukraińców tu nie sposób. Książka Szabłowskiego także dociera tylko do części z ich rodzin. Niektórzy z nich pamiętają polskich sąsiadów, inni woleliby zapomnieć, bo w ich domu nadal są rzeczy zagrabione po zamordowanych Polakach. Historia bowiem tak splątała losy rodzin sprawiedliwych, że gdy jeden z braci biegł z ratunkiem, drugi mordował w polskich wsiach.

Jednak książka Szabłowskiego jest też czymś więcej, niż próbą upamiętnienia ratujących Polaków Ukraińców. Jest też próbą zrozumienia, jak to się dzieje, że tylko niektórzy z nas są w stanie wznieść się na wyżyny swojego człowieczeństwa. Że nie pojawia się nawet pytanie o sens ratowania człowieka, którego ktoś inny chce zabić, Że dla tego ratowania ryzykuje się życie swoje i swoich bliskich (UON i UPA zabijały za pomoc Polakom, także za odmowę pomocy przy mordowaniu Polaków płaciło się życiem swoim i swoich bliskich). Historia, którą nauczamy dzieci, jest przez nas opowiadana nie z tej perspektywy, co trzeba, bo to ci, co zabijali, stają się naszymi bohaterami i ich imionami nazywamy ulice. Nie tych, którzy ratowali. Tak dzieje się zarówno po stronie polskiej, jak i ukraińskiej, choć oba narody wykonały w swoją stronę wiele gestów pojednawczych, jeśli chodzi o rzeź wołyńską. Nadal jednak na linii wspólnych kontaktów pozostaje obszar zapomniany, niezdefiniowany ani przez stronę ukraińską, ani polską. Jego sens dobrze oddaje oksymoron użyty w tytule książki Szabłowskiego: „sprawiedliwi zdrajcy”. Dla Polaków – to ci niosący ratunek, sprawiedliwi. Dla Ukraińców – to ci, co działali na szkodę wolnej Ukrainy, zdrajcy.

Czy ustanowienie daty 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP przez obecny Sejm nie oddali nas znowu w stosunkach polsko-ukraińskich o lata świetlne od siebie? I czy książki takie, jak „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia” Witolda Szabłowkiego dystans ten będą w stanie zmniejszyć?

DWŻ

Artykuł opublikowany w papierowym wydaniu biuletynu DEKODER nr 8

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…