O czym milczy polski kościół?

Szymona, który był ministrantem, ksiądz zaczął molestować gdy miał 14 lat. Najpierw zdobył jego zaufanie prezentami i częstymi wizytami w domu rodzinnym. Nastoletnią Irenę wielu księży molestowało podczas egzorcyzmów – wcierali jej oleje w miejsca intymne, obnażali. Koszmar trwał długo, bo ksiądz zaprzyjaźniony z rodzicami wmawiał rodzicom Ireny, że ta jest opętana przez demony. Marta została zgwałcona przez księdza na śmietniku. Powiedział jej, że nic złego nie robią i że to nie jest grzech. Był jej spowiednikiem i tłumaczył dziewczynie, że przecież uczy ją miłości. Miała wtedy 12 lat.

Nie wiadomo, jaka jest skala zjawiska pedofilii w polskim kościele, bo nikt oficjalnie takich statystyk nie prowadzi. W USA dotyczy ono ok. 6% duchownych, w Australii 10%, można więc przyjąć jako średnią ok. 8%. Mamy więc do czynienia w Polsce z kilkoma tysiącami sprawców, przy czym trzeba zastrzec, że na każdego przypada więcej niż jedna ofiara.

W większości krajów zachodnich i USA wymiar sprawiedliwości jest zdeterminowany, by te sprawy ujawniać i karać winnych. Po złożeniu doniesienia prokurator wchodzi do diecezji i rekwiruje dokumenty dotyczące sprawy. W Polsce walkę z pedofilią u duchownych utrudnia niechęć Kościoła do współpracy, jak również niechęć społeczeństwa do ujawniania takich wypadków. Przekonali się o tym nieliczni mieszkańcy Puszczykowa. W tej miejscowości ksiądz, który molestował nieletnią, po wyjściu z więzienia wrócił i zaczął odprawiać msze. Ludzie, którzy zorganizowali się w proteście, liczyli, że inni się do nich przyłączą. Niestety – reszta mieszkańców Puszczykowa nie była zainteresowana wsparciem protestu. Przykład Puszczykowa pokazuje, iż duchowni mają w Polsce tak niesamowity wpływ na ludzi, że każda informacja, która ich dezawuuje, jest wypierana. Ponadto kościół nie patrzy na księży pedofilów jak na sprawców, dopuszczających się poważnego przestępstwa, tylko jak na grzeszników, podlegających rozgrzeszeniu. Grzechy się wybacza i sprawca dalej funkcjonuje na dawnych zasadach, często mając nadal nieograniczony dostęp do dzieci i młodzieży. Tak było z księdzem Grzegorzem K., który mimo skazania za pedofilię, po odbyciu wyroku, został proboszczem na warszawskim Tarchominie, gdzie odprawiał msze i opiekował się ministrantami. Kościelni przełożeni nie nałożyli na niego żadnych sankcji. Wiosną 2016 r. ksiądz Andrzej Z., także skazany za pedofilię, prowadził rekolekcje dla dzieci i młodzieży na terenie jednej z krakowskich parafii. Wszystkie podobne do tych przytoczonych przypadki dowodzą, że mimo iż kościelni przełożeni wiedzą o przestępczej działalności księży pedofili, ci ostatni nie są w żaden sposób odsuwani od pracy z młodzieżą. Jeśli dochodzi do jakiegoś rozliczenia, to wyłącznie w wyniku presji opinii publicznej.

W opublikowanym na łamach „Więzi” artykule Ewa Kusz – seksuolożka i terapeutka – wskazuje, że zarówno wśród duchowieństwa, jak i wiernych mamy do czynienia ze specyficznym postrzeganiem stanu kapłańskiego oraz takim sposobem funkcjonowania osób duchownych, który sprzyja nadużyciom. Zjawisko to określa się mianem „kultury klerykalnej”. Chodzi tu o uznawanie przez duchowieństwo swojej wyższości nad resztą ludzi. Broni się zatem dorobku, ochrania własny dobry obraz. Skandalem jest więc nie niecny czyn, którego dopuścił się duchowny, ale fakt jego upublicznienia. Walkę z nadużyciami w Kościele zrównuje się z walką z samym Kościołem. Ma to swoje konsekwencje w postępowaniu wiernych, którzy chcąc być lojalni wobec kapłanów, wolą milczeć. W rezultacie stwarza się doskonałe warunki do nadużyć seksualnych na nieletnich. Ma to także odbicie w samej postawie duchownych, także tych wyższych rangą, którzy chronią sprawców, bo dbałość o wizerunek Kościoła niezmiennie przedkładają nad walkę z pedofilią. Tak jak Dario Castrillion Hoyos, prefekt Kongregacji do spraw Duchowieństwa, który w 2000 r. wysłał list z gratulacjami do francuskiego biskupa, skazanego na karę więzienia za niedopełnienie obowiązku zgłoszenia przestępstwa seksualnego, jakiego dopuścił się jeden z podległych mu księży. Podobnie w Polsce arcybiskup Zygmunt Kamiński szykanował dominikanina, ojca Marcina Mogilskiego, który ujawnił czyny pedofilskie jednego z księży w Szczecinie.

W Polsce istnieje tylko jedna organizacja – fundacja Nie Lękajcie Się, która pomaga ofiarom księży pedofilów. Jednym z jej postulatów jest powołanie komisji złożonej z prawników, psychologów i innych osób kompetentnych do rozstrzygania na rzecz osób poszkodowanych. Żądają ujawnienia danych na temat takich nadużyć w polskim kościele katolickim, jak również monitorowania losów sprawców. Chcą także odszkodowań dla ofiar, także tych, których roszczenia uległy przedawnieniu. Niestety Kościół w Polsce nie chce współpracować z fundacją, nie chce nawet podjąć żadnego dialogu, twierdząc po swojemu, że pozycjonowanie problemu pedofilii w Kościele, to atak na sam Kościół. Nie ma merytorycznej rozmowy, jest syndrom oblężonej twierdzy.

W Niemczech, Irlandii i USA problemem pedofilii w Kościele zajęły się świeckie osoby i przyniosło to dobry efekt. W Niemczech, gdy tylko na początku 2010 roku zaczęły się ujawniania nadużyć w Kościele, uznano wykorzystywanie nieletnich przez duchownych za problem społeczny i zwołano okrągły stół, aby zając się problemem w sposób systematyczny i opracować odpowiednią strategię dotyczącą nie tylko interwencji, ale także prewencji. Problem pedofilii w Kościele niemieckim nie posłużył do napiętnowania środowiska duchownego, ale do wspólnego zajęcia się problemem ochrony dzieci wszędzie tam, gdzie to jest potrzebne. W tym duchu zaangażowały się w nurt naprawczy niemieckiego Kościoła także media.

Niemcy to jednak wyjątek. Sama Stolica Apostolska nie widzi potrzeby prowadzenia statystyk takich wykroczeń w środowisku duchownych. Papież Franciszek w jednym z wywiadów wspomniał tylko, że problem może dotyczyć około 2% księży i hierarchów kościelnych. Przy tej liczbie daje to nam 28,5 tys. duchownych pedofilów. Czy to zbyt mało, by Watykan chciał zajmować się problemem? Co prawda przy papieżu działa Papieska Komisja ds. Ochrony Nieletnich, jednak w lutym zrezygnowała ze współpracy z nią Irlandka Marie Collins, w dzieciństwie ofiara pedofila, a rok wcześniej współpracę z komisją zakończył Brytyjczyk Peter Saunders, również jako dziecko molestowany przez księdza. Powodem ich odejścia była niezgoda na procedury komisji, m.in. na nie rozwiązany problem braku współpracy biskupów z instytucjami wyjaśniającymi nadużycia duchownych. Wraz z odejściem Collins i Saundersa z powołanej przez papieża w 2014 roku komisji stracili w niej swoich przedstawicieli pokrzywdzeni, bo tylko tych dwoje w kilkunastoosobowym gronie ich reprezentowało.

Marek Lisiński, prezes fundacji Nie Lękajcie Się, wielokrotnie podkreślał, że ofiary nie potrzebują modlitwy, ale realnych działań ze strony Kościoła katolickiego. Ten jednak woli bronić swojego nieskazitelnego wizerunku, niż podjąć jakiekolwiek kroki w celu rozwiązania problemu pedofilii w Kościele.

Dorota Wojciechowska-Żuk 


Tekst powstał na podstawie: Artur Nowak, Małgorzata Szewczyk-Nowak, Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2018

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…