Odejść, by żyć

 

Kiedy polska zakonnica postanawia opuścić zakon, robi to po cichu i po cichu pogrąża się w niebycie. Statystyki kościelne obejmują je tylko do 2007 roku, stąd wiadomo, że w tym właśnie roku kongregacje opuściło 75 sióstr po ślubach wieczystych – o kilkanaście więcej niż trzy lata wcześniej. Dalej ślad się urywa. Jest Stowarzyszenie Byłych Księży i Ich Rodzin, ale nikt jeszcze nie założył Stowarzyszenia Byłych Zakonnic.

Powody ich odejścia są niemal zawsze te same: niezgoda na archaiczne sposoby zarządzania zakonem przez matki przełożone, nadużycia, wyniszczająca praca ponad siły, niesprawiedliwe traktowanie oraz wszechobecna kontrola. Siostra zakonna nie ma prawa prowadzić prywatnej korespondencji: wszystkie listy dostaje otwarte i przed wysłaniem przekazuje do aprobaty siostrze przełożonej. Jeśli chce użyć komputera (wspólnego dla wszystkich sióstr, bo o posiadaniu własnego nie ma mowy), musi powiedzieć po co i na jakie strony będzie wchodzić. Telefon komórkowy też jest wspólny, a jego używanie kontrolowane. Zakonnica nie może posiadać żadnych dóbr osobistych, nawet bielizny, czy ubrań cywilnych. O wszystko – także o środki higieny, jak podpaski, mydło, czy szampon – musi prosić przełożoną. Także o kieszonkowe – siostry nie posiadają żadnych własnych pieniędzy. W zakonie zakazane są przyjaźnie – każda bliskość jest cenzurowana i kontrolowana. Każde odstępstwo od normy, każda inność jest duszona w zarodku i zakazana.

Byłe już siostry – Joanna i Magdalena – odeszły, bo zakazano im prywatnych kontaktów – rozmów i krótkich spotkań, tej namiastki bliskości drugiego człowieka: na to w zakonie nie ma miejsca, jest tylko wspólnota. Dziś mieszkają razem i razem walczą o prawa zwierząt i ludzi. Nie zastanawiają się, czy ich seksualność ukształtowało życie zakonne, cieszą się sobą.

Siostra Dorota, na skutek nieustannego zadawania sobie umartwień i pokut, zgodnie z sugestiami matki przełożonej, wpadła w depresję, a z tym zakon nie chciał mieć już nic wspólnego i wydalił ją. Dziś jest mamą kilkuletniej Hani, pracuje na dwóch etatach, wykłada pielęgniarstwo i planuje doktorat. W zakonie mogłaby co najwyżej pielić grządki. Od czasu, gdy opuściła zakon ani razu nie miała nawrotu depresji.

Siostrze Justynie, mimo zaleceń spowiednika, nikt nie pomógł uporać się z traumą z przeszłości – molestowaniem seksualnym przez brata i także zamknięto przed nią drzwi zakonu. Na pożegnanie dostała 2 tys. złotych. To był wielki gest ze strony przełożonej, bo tylko od jej dobrej woli zależy, czy odchodząca otrzyma zapomogę na start. Bywa, że zakon nie odprowadza składek na ZUS i byłe zakonnice zostają bez niczego. Bez jednego garnka i talerza, bez ubrań, bo zwykle wszystko rozdają przed pójściem do zakonu. Justyna powoli zaczyna szukać pracy, wychodzi na prostą.

Siostra Agnieszka chciała tylko pracować bezpłatnie na rzecz potrzebujących – bezdomnych i umierających – zgodnie z regułą zakonu. Na to także nie było zgody, bo każdy wydany obiad, każdy zastrzyk musiał być opłacony – zakon potrzebował pieniędzy. Po wyjściu z zakonu było jej ciężko znaleźć pracę, przede wszystkim dlatego, że była łysa: wiele zakonnic goli głowę, bo pod welonem i tak nic nie widać, a sam welon jest wystarczająco ciężki i gorący. Włosy odrosły, została radną osiedla, myśli o doktoracie na pedagogice, zajmuje się dziećmi zagrożonymi wykluczeniem ze swojej dzielnicy. Skończyła kurs dla rodziców zastępczych i w jej życiu pojawili się bliźniacy. Okazuje się, że to jest to na co czekała całe życie – to, dzięki czemu jej żyłka społecznikowska i wielkie serce mogły wreszcie się ujawnić.

Siostra Izabela była zbyt samodzielna w myśleniu: nie tylko chciała czytać samodzielnie wybrane książki z zakonnej biblioteki, ale także studiować. Tymczasem zakon potrzebuje cichych i pokornych służebnic, które nie zadają pytań i bezwolnie wykonują polecenia. Została wydalona, choć do dziś nie rozumie decyzji przełożonych. Odnalazła się w życiu rodzinnym, zrozumiała, że takie życie – przecieranie zupek i zmienianie pieluch – też jest miłe Bogu. Mówi, że dzieci to jej modlitwa.

Siostra Iwona wytrzymała nawet drakońską dietę, złożoną z samych owoców i warzyw, która pozbawiła ją zupełnie sił, nie zniosła jednak upokorzeń ze strony Matki Generalnej, która – karząc za kłopotliwe pytania – tylko jej wyznaczała najgorsze prace i ograniczała niemal do zera prywatność. Po zakonie zrobiła podyplomowe wychowanie przedszkolne, zarządzanie oświatą i technikę z informatyką. Uczy w dwóch szkołach, ma nadzór pedagogiczny nad żłobkiem i jeszcze prowadzi zajęcia na uniwersytecie trzeciego wieku. Ma dwoje dzieci. Uważa, że w klasztorze łamie się charakter człowieka w imię źle rozumianej pokory, co często kończy się tragedią.

***

Sobór Watykański II, który zrewolucjonizował życie zakonów męskich, nakazując im otworzyć się na współczesność i być bliżej życia wiernych, niemal nic nie zmienił w regułach zakonów żeńskich. Szczególnie tych polskich, gdzie nadal zakonnice są na samym dole kościelnej hierarchii. Zakonnice nie maję wpływu na decyzje podejmowane przez hierarchów, sobory, synody oraz episkopaty, nawet jeśli bezpośrednio dotyczą one kobiet. Trzydzieści lat po Soborze Watykańskim II, w 1994 roku, zakonnice zaproszono na synod biskupów o życiu konsekrowanym. Dwudziestu kobietom, w tym Matce Teresie, pozwolono wziąć udział w obradach, ale bez prawa głosu. Mimo, że to kobiety stanowią znaczącą większość w całej społeczności zakonnej.

W Polsce sytuacja wygląda jeszcze gorzej. W komisjach, które pracują przy dokumentach, jakie wydaje episkopat, zasiada 188 osób (konsultantów świeckich i zakonnych oraz pełnoprawnych członków – biskupów), z czego tylko osiem kobiet świeckich i siedem zakonnic.

Są jednak na świecie siostry, które nie zgadzają się z rolą, jaką wyznaczył im Kościół i głośno mówią o potrzebie zmian. Nie w Polsce jednak.

Taką pozycję wywalczyły sobie zakonnice np. w Indiach, gdzie obecnie jest najwięcej powołań żeńskich. Tam też, w 2010 roku, biskupi wraz z zakonnicami i feministkami stworzyli dokument dotyczący polityki równości płci, w którym słowo gender pojawia się wielokrotnie. Hierarchowie postulują w nim wprowadzenie teologii feministycznej i zajęć antydyskryminacyjnych dla księży, zakonników i zakonnic. Postulat od razu zostaje wprowadzony w życie.

Najdalej w swej niezależności posunęły się zakonnice w Stanach Zjednoczonych, które zaraz po Soborze Watykańskim II wysłały siostry na najlepsze uczelnie amerykańskie i europejskie. Do tego stopnia kładły nacisk na wykształcenie, że dla wielu kobiet pójście do zakonu było równoznaczne ze zdobyciem świetnego, wszechstronnego wykształcenia. Bo nie chodzi tylko o teologię, ale o wszystkie kierunki, które we współczesnym świecie były potrzebne siostrom, by jak najlepiej nieść posługę. Siostry amerykańskie włączyły się w ruch przemian obywatelskich: protestowały przeciwko wojnie w Wietnamie, upomniały się o prawa kobiet i czarnych mieszkańców USA. Domagały się zmiany stanowiska Kościoła wobec antykoncepcji, wsparły osoby homoseksualne, uzasadniając to tym, że Kościół nie powinien potępiać czyjejś miłości. Poparły m.in. Obama Care, ustawę gwarantującą bezpłatną opiekę medyczną kilkudziesięciu milionom najuboższych obywateli Stanów. Zrobiły to wbrew stanowisku biskupów, którzy obawiali się, że w ten sposób dopuści się do finansowania z budżetu państwa antykoncepcji. Watykan przestraszył się rosnącej popularności sióstr wśród amerykańskich katolików, które cieszyły się większym szacunkiem, niż uwikłani w pedofilskie skandale księża. W 2009 Kongregacja Nauki i Wiary (wywodząca się w prostej linii od Świętej Inkwizycji i mająca te same zadania – zwalczanie fałszywych doktryn i błędów) ukróciła samodzielność zakonnic. Do sióstr wysłano z Watykanu dwie wizytacje, przy czym część przełożonych o wizytacjach dowiedziała się z mediów. Na siostry nałożono m.in. obowiązek konsultowania treści wszystkich wystąpień z arcybiskupem, który od tej pory pełni rolę kuratorską nad zgromadzeniami sióstr w Stanach, jak również ma prawo ingerować w dowolny sposób w ich działania.

Mimo tych ograniczeń amerykańskie zakonnice są nadal w awangardzie przemian w Kościele. W Polsce sytuacja jest zupełnie odwrotna. O ile zakony męskie dość szybko podążyły za wytycznymi Soboru Watykańskiego II, o tyle w zakonach żeńskich sama kwestia zmian kształtu habitu zwykle zajmuje kilka lat. Co dopiero mówić o wolnościach, jakimi cieszą się zakony męskie: posiadaniu własnych pieniędzy, komputera, czy telefonu. Wpływ na to ma nie tylko nasza ultrakatolicka-pobożno-maryjna-mentalność, ale także nasza historia.

W średniowieczu zadecydowano, że kobiety mogą wieść życie tylko za klauzurą, czyli zamknięte za murami zakonu, bez możliwości wyjścia na zewnątrz. Aut maritus, aut murus – głosiło średniowieczne powiedzenie: albo mąż, albo mury okiełznają kobietę. Przez setki lat kobiety mogły iść tylko do takich właśnie zamkniętych zakonów klauzurowych. Mężczyźni, oprócz tego, mieli jeszcze do wyboru służbę Bogu w świecie, wśród ludzi. Mogli pielęgnować chorych, zajmować się farmacją i ziołolecznictwem, pomagać biednym, nauczać młodzież i dzieci. Z czasem mniszkom również pozwolono na prowadzenie szkół, które jednak miały pozostać w obrębie klasztoru. W Polsce do dziś przetrwały takie zakony klauzurowe, jak benedyktynki, norbertanki, klaryski czy karmelitanki bose. Od czasów oświecenia powstawały jednak również inne wspólnoty kobiet (np. szarytki czy urszulanki), które pomagały ludziom na zewnątrz – ubogim, zniedołężniałym, czy kobietom upadłym. Kościół długo nie chciał uznać ich oficjalnie. Ostatecznie ich istnienie przypieczętował papież Leon XIII w 1901 roku. Nazwano je zgromadzeniami czynnymi w odróżnieniu od zakonów klauzurowych – zamkniętych.

Wiek XIX to w Polsce walka o niepodległość. W drugiej połowie XIX wieku idee pozytywistyczne zaczęły przyciągać społeczników. Wśród nich było wiele kobiet. Nie mogły one jednak decydować o sobie – w ich imieniu głos zabierał męski członek rodziny. Nie wyobrażano sobie, by mogły same założyć organizację, a tym bardziej nią kierować. Kobiety szukały więc wsparcia swej niezależności w Kościele, tworząc zakony czynne. W XIX wieku powstało ich ponad 50! Obecną sytuację polskich zakonnic tłumaczy się najczęściej tym, że po II wojnie światowej, w czasach komunizmu, siostrom odebrano wiele obszarów działalności: szpitale, przedszkola, szkoły i domy opieki przeszły na własność państwa. Zakonnice musiały zacząć pełnić posługę na plebaniach, w zakrystiach i kuriach biskupich, co całkowicie uzależniło je od księży. Ci ostatni mogli utrzymać się z posługi duszpasterskiej – zakonnice tej możliwości nie miały. Jeśli religia powinna wyzwalać, a nie niewolić, to w polskiej rzeczywistości to się nie dokonało. W naszych zakonach żeńskich najlepiej odnajdują się kobiety niepewne siebie i potrzebujące autorytetu. Autorytetu, który wskaże im prawdę, poda reguły, powie jak żyć. W struktury kościelne kobiety te wchodzą najczęściej w wieku nastoletnim i nie wiedzą, że odbiera im się samodzielność myślenia i postępowania. Nie chodzi o indywidualne błędy przełożonych, ale o nieludzkość utrwalonego od stuleci systemu konsekwentnie niszczącego jednostkę na wszystkich płaszczyznach egzystencji, a uznawanego za nietykalny.

Czy obecny papież – Franciszek I pochyli się nad losem polskich zakonnic? Wszystko zależy od doradców papieskich, ci zaś są mężczyznami, słabo orientującymi się, co dzieje się w zakonach żeńskich, zwłaszcza w dalekiej Polsce. Kto więc wyzwoli polskie zakonnice od nich samych?

DWŻ 

Na podstawie: Marta Abramowicz, Zakonnice odchodzą po cichu, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…