Prokuratura chce ścigać uczestniczki Strajku Kobiet

Marta Lempart i Natalia Pancewicz, koderki z Wrocławia, podchwyciły i wcieliły w życie pomysł islandzkich kobiet z 1975 roku. We współpracy z organizacjami kobiecymi i społecznymi, oraz spontanicznie angażującymi się kobietami z całej Polski, 3 października przeprowadziły na skalę masową Ogólnopolski Strajk Kobiet, oryginalną kontynuację wcześniejszych „czarnych protestów”. W jego bezpośrednią organizację zaangażowało się w całej Polsce ponad 1000 osób, powstało ponad 200 imprez lokalnych. W kilka dni po tym NSZZ „S” zawiadomił prokuraturę gdańską o „nieuprawnionym wykorzystaniu znaku słowno-graficznego związku do promowania czarnego protestu w Warszawie”. W odpowiedzi tysiące kobiet – organizatorek i uczestniczek – w ramach akcji internetowej, zaczęło zgłaszać swoje dane do prokuratury. Wiele z nich jest gotowych złożyć zeznania w tej sprawie. Dołączyło do nich również wielu wspierających je mężczyzn, w tym znane osobistości mass mediów.

Adwokat Zbigniew Krüger w rozmowie z dziennikarka Gazety Wyborczej, Ludmiłą Anannikovą stwierdza jednoznacznie: „Nie rozumiem decyzji prokuratury. Uważam, że jest ona absolutnie nieproporcjonalna do rangi sprawy. Prokurator powinien najpierw zobaczyć, jaki jest stan prawny, czego dotyczy zgłoszenie i wydać odpowiednią decyzję, a nie marnować środków publicznych i czasu prokuratury tylko po to, by wzywać ludzi na przesłuchania” – komentuje sprawę Zbigniew Krüger. – „A sprawa zakończy się – bo musi się zakończyć – umorzeniem”. Mówi bez ogródek, ze jego zdaniem „cała ta sprawa jest wyłącznie próbą zatrucia życia organizatorom protestu. Nie ma żadnych podstaw, by użyciem znaku „Solidarności” zajmowała się prokuratura”. Dlaczego? „Zgodnie z prawem przestępstwem byłoby wykorzystanie zastrzeżonego znaku przez podmiot nieuprawniony w obrocie gospodarczym, jak to bywa np. z podróbkami markowych ubrań. Czyli gdyby organizatorzy protestu zrobili kubeczki ze znakiem „S” i je sprzedawali, to byłby to czyn karalny. Ale tutaj o jakimkolwiek wykorzystaniu w obrocie gospodarczym nie ma mowy” – wyjaśnia na łamach gazety.pl. Żadnego uzasadnienia w faktach nie ma również zarzut o zniesławienia związku poprzez użycie znaku podczas marszów w dniu Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Nie padła bowiem tamtego dnia żadna wypowiedź, która mogłaby poniżyć związek lub uniemożliwić mu prowadzenie dalszej działalności.

Natomiast autorskie prawa majątkowe w odniesieniu do wspomnianego znaku „Solidarności” przysługują związkowi, podkreśla Zbigniew Krüger. Toteż zgoda autora znaku Jerzego Janiszewskiego na jego wykorzystywanie nie ma mocy prawnej. Teoretycznie związek mógłby więc dochodzić swoich roszczeń wobec uczestników protestu na drodze cywilnej. W grę może tu np. wchodzić ochrona dóbr osobistych. Gdyby udało się ustalić, kto bezprawnie wykorzystał plakat z logiem związku, osoba o to oskarżona mogłaby zostać zobligowana do zapłacenia kary finansowej w wysokości do dwukrotności licencji, jaką powinien uzyskać związek, gdyby zawarł umowę na wykorzystanie znaku. Szanse na to są jednak bardzo małe, wskutek liczby strajkujących. Szacunki mówią przecież o 100 tysiącach osób! „Organizatorzy – czyli osoby, które zgłosiły protest w urzędzie – odpowiadają za sam protest, ale nie za transparenty. Więc jeśli nie znajdzie się „winowajca”, nie dojdzie do żadnej odpowiedzialności, ani karnej, ani cywilnej”. Adwokat uspokaja poza tym, że związek nie posiada praw do stworzonej przez chorwacką artystkę Sanję Iveković „kobiecej” wersji plakatu wyborczego z 1989 r. z kowbojką, wykorzystywanej podczas protestów 3 października. Sama artystka takich roszczeń nie wysuwa. „Natomiast angażowanie  prokuratury obróciło się przeciwko „Solidarności”, gdyż na związek spadła fala krytyki, której z pewnością nie chciał” – puentuje Krüger.

Jednak prokuratura sprawą się zajęła. Zapewne wkrótce zacznie wzywać organizatorki i organizatorów protestów na przesłuchania. Dotychczas nie miało to jeszcze miejsca, jak informują koordynatorki OSK, Marta Lempart i Natalia Pancewicz, pozostające w stałym kontakcie z uczestniczkami Strajku Kobiet i wcześniejszych „czarnych protestów”. Pomoc prawną wszelkim zainteresowanym osobom, w związku z możliwymi działaniami prokuratury, oferuje Komitet Obrony Demokracji, nieformalny współorganizator Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (przyjęto w nim zasadę „no logo”, czyli rezygnacji z flag i znaków organizacji i partii). Małgorzata Lech-Krawczyk, członkini Zarządu KOD i koordynatorka dolnośląskich struktur stowarzyszenia mówi, że wpływające już zapytania prawne, dotyczą przede wszystkim reakcji kuratorów oraz dyrektorów szkół i ich działań względem strajkujących kobiet.

O tym, że mogą one spotkać się z represjami, świadczy głośna sprawa pracownic przedszkola w Puławach, które nie mogły wziąć w poniedziałek wolnego, ale ubrały się na czarno i umieściły swoje zdjęcie na profilu placówki na Facebooku. Ratusz zapowiedział wyciągnięcie konsekwencji, a wiceprezydent miasta stwierdziła, że „placówka publiczna nie jest miejscem na demonstrację swoich poglądów”. W ich obronie stanęła prawniczka i aktywistka, prof. Monika Płatek. Napisała na  Facebooku, że „za Paniami przemawia art. 57 Konstytucji RP. Gwarantuje wolność zgromadzeń. Skorzystały z niego symbolicznie – umieszczając fotografię, by nie narażać dobra wychowanek i wychowanków”. Jej zdaniem działania władz miejskich można określić jako „próby nękania tych kobiet, prześladowania ich i naruszania wobec nich prawa” – pisała Płatek. Zwróciła uwagę, ze  zgodnie z prawem „prezentowanie swoich poglądów i opinii jest w pełni dozwolone”.

Monika Piotrowska-Marchewa

Źródło: gazeta.pl; dziennik wschodni.pl; KOD, OSK

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…