Sponsorowanie Donbasu

Jak wiadomo, w 2014 roku, na skutek konfliktu z separatystami rosyjskimi w Donieckim Zagłębiu Węglowym, kilkadziesiąt ukraińskich kopalni dostało się w ręce separatystów. Antracyt – najbardziej energetyczna forma węgla – wydobywa się tam rabunkowo. Bez poszanowania ekologii, zasad bhp, prawa własności i prawa międzynarodowego. Węgiel ten coraz szerszą falą zaczął trafiać z samozwańczej Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej na zagraniczne rynki. Najpierw do Rosji i Ukrainy, potem do Turcji, państw Unii Europejskiej, wreszcie na Bliski Wschód. Zarabiają na nim bandyci, skompromitowani oligarchowie i wpisane na listy sankcyjne pseudo-republiki Donbasu.

Droga do Polski

Wśród jego odbiorców jest i Polska, do której w szczytowym momencie trafiło ponad 200 tys. ton krwawego antracytu. Krwawego, bo w tym wypadku węgiel jest paliwem nie tylko w sensie dosłownym. To paliwo podlewa krwawe mafijne porachunki w regionie, a także rosyjsko-ukraińską wojnę o Donbas, której bilans ofiar śmiertelnych zapisuje się już pięcioma cyframi. Dzięki temu, że nadal można handlować węglem, utrzymywanie szopki z niepodległym Donieckiem i Ługańskiem jest tańsze dla ich kuratora, czyli Moskwy.

Mechanizm jest prosty. Ponieważ samozwańcze republiki donieckie są objęte sankcjami i handel z nimi w wielu krajach jest zabroniony, węgiel wozi się z kraju do kraju, zmieniając listy przewozowe i myląc tropy. Najpierw wiezie się go do Rosji, robi z niego węgiel rosyjski i jako rosyjski idzie na Europę. Ale ten trop jest zbyt łatwy do identyfikacji, dlatego czasami robi się dla antracytu jeszcze białoruskie dokumenty. A niektórzy po prostu wiozą go bezpośrednio z okupowanej części Ukrainy na Białoruś, przeładowują na nowe wagony i wwożą do Polski.

Tekst powstał na podstawie książki Karoliny Bacy-Pogorzelskiej i Michała Potockiego Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020

Po co pytać?

Małoszowice to kluczowe miejsce na mapie importu antracytu do Polski. Niemal wszystkie dokumenty przewozowe świadczą, że to właśnie tędy do naszego kraju wjeżdżają składy z donieckim węglem. Często są to nawet pojedyncze wagony doczepione do głównego składu. Po kilka tysięcy ton surowca w jednym składzie, którymi tak naprawdę nikt się nie interesuje.

Szczególnie nie interesuje to celników. Nadawcy w listach przewozowych wpisują stacje nadania na terenie Rosji lub Białorusi. Kraj pochodzenia w dokumentach kolejowych bywa nawet opisany jako nieznany. Podobnie jak producent, którego często brak. Na granicy można sprawdzić co najwyżej parametry jakościowe surowca. Robią to najczęściej odbiorcy, jednak każde takie badanie to co najmniej 400 zł za próbkę. Odbiorcy decydują się na to głownie wtedy, gdy chcą sprawdzić, czy kontrahent ich nie oszukał. Miejsce pochodzenia ich nie obchodzi, podobnie jak celników. Tymczasem to właśnie badanie próbek jest jedyna metodą pozwalającą ustalić pochodzenie węgla. Np. poprzez sprawdzenie zawartości siarki. Ukraiński antracyt ma jej o wiele więcej niż rosyjski. Ale żeby wykazać, że dany transport pochodzi z Donbasu, trzeba przebadać kilkadziesiąt próbek i wyciągnąć z nich średnią. Na to też kontrahenci-oszuści znaleźli sposób i mieszają węgiel ukraiński z rosyjskim. Wtedy wyniki badań nic nam nie powiedzą.

Weźmy rekordowy dla importu węgla 2018 rok. Do Polski wjechało wówczas 19,7 mln ton węgla kamiennego z zagranicy, w tym 13,5 mln ton z Rosji. Doniecki antracyt stanowił w tej objętości 108 tysięcy ton, a więc relatywnie mało. Tyle tylko dało się zidentyfikować. Bierzemy tu pod uwagę węgiel zarówno dla energetyki, ciepłownictwa jak i odbiorców indywidualnych. A 2/3 tego rynku w Polsce, czyli około 9 mln ton, to węgiel rosyjski. Średnia cena rosyjskiego węgla opałowego to ok. 500 zł. Do tego około 4,5 mln ton dla ciepłownictwa i energetyki po ok. 300 zł. W sumie 5,85 mld złotych.

Brak woli czy interesy?

W lutym 2019 r. szef resortu energii Krzysztof Tchórzewski poprosił minister finansów Teresę Czerwińską o przekazanie danych importerów węgla do Polski, co opisał „Puls Biznesu”. Wiedza pozwoliłaby ministrowi na większą kontrolę branży, ale też na poznanie cen i marż. Teoretycznie to narzędzie pozwoliłoby też kontrolować wwóz do Polski antracytu z okupowanego Donbasu. Wcześniej, w 2018 r. wyjaśnień od Tchórzewskiego zażądał premier Mateusz Morawiecki, a minister poprosił podległe mu spółki o informację, czy którakolwiek z nich korzysta z donieckiego antracytu. Odpowiedzi były negatywne. Tymczasem węgiel z Donbasu nadal szeroką strugą płynie do Polski.

Donbascy handlarze antracytem nie odkryli niczego nowego. Jak świat światem surowce pomagały najróżniejszym grupom rebelianckim finansować wojny i utrzymywać władze na swoim terenie. Samozwańcze Państwo Islamskie żyło z wydobycia ropy naftowej na pograniczu iracko-syryjskim, dla watażków z Afryki Subsaharyjskiej takim paliwem są brylanty, kobalt czy wolfram. Mechanizmy są bliźniaczo podobne i proste – wystarczą szeregi mylących ślad pośredników i przymykanie oczu polityków, a najlepiej ciche wsparcie któregoś z ważniejszych graczy politycznych.

Na tym handlu zarabiają nie tylko sprzedawcy i pośrednicy, ale także klienci korzystający z ceny towaru, która zwykle jest niższa niż tego pochodzącego z nieszemranych źródeł. Dlatego walka z tym procederem jest trudna, bo mało komu zależy na postawieniu tamy zatrzymującej napływ krwawych surowców zalewających bogate rynki europejskie i azjatyckie.

Trudna, ale nie niemożliwa. Czy rząd PiS podejmie walkę z tym procederem?

DWŻ

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…