Waga słów, waga czasów
Polacy chyba we krwi mają zamiłowanie do pięknych gestów, nutkę Sarmacji uwięzioną między marzeniem o zachodniej cywilizacji, a tęsknotą za swą wielką, ale jakże niezachodnią historią. A ponieważ od ponad 300 lat ta historia nie rozpieszczała nas za bardzo, gesty te mają za tło przeważnie tragiczne wydarzenia lub wręcz same są tego tragizmu częścią. W ostatnich latach mogło się wydawać, że wreszcie będzie inaczej, że oto zakończenie zimnej wojny (nawet jeśli formalnie byliśmy częścią obozu przegranego) przyniesie i nam czas dobrobytu porównywalny z tym, jakiego doświadczył Zachód po II wojnie światowej. Niestety, historia ponownie z nas zakpiła i zamiast „się skończyć” – jak chciał w latach 90-tych Fukuyama – ruszyła znów, znanym tylko sobie torem. A my? A my po raz kolejny musimy uważać, aby nie wjechać gdzieś na boczny tor lub jeszcze gorzej – do rowu. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że wiek XXI będzie wiekiem strachu. Czasem niepewnego jutra. Niewiele zostało po naiwności lat 90-tych i optymizmie towarzyszącym wejściu w nowe tysiąclecie. Polska dostała dodatkowe kilka lat dobrego nastroju związane z wejściem do UE. Ale wkrótce i Unia, ta nasza ziemia obiecana nowego wieku, stanęła przed groźbą kryzysu.
Niedawne rządy Platformy mają na swym sumieniu niejedno zaniechanie, a przede wszystkim brak inwestycji w świadomość obywatelską oraz zaniedbanie rozwoju kultury społecznej opartej na zaufaniu i sprawnych instytucjach. Jednak w polityce europejskiej rząd ten miał niezaprzeczalne sukcesy, których wyrazem był wzrost znaczenia Polski w Unii i w końcu wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. Postawienie na sojusz z Niemcami przyniosło profity w postaci najwyższych dotacji dla jednego państwa w historii unijnych perspektyw budżetowych. Dziś, gdy Angela Merkel ma spore problemy w związku z nierozwiązanym kryzysem migracyjnym i tak naprawdę tylko zatuszowanym kryzysem greckim, bezwzględny sojusz z Niemcami mógłby już nie być tak korzystny. Ale właśnie dzięki temu polska pozycja w Europie mogłaby ulec wzmocnieniu, gdyż nasz głos byłby tym poważniej traktowany im wyraźniej podkreślalibyśmy nasze zobowiązania wobec wspólnego projektu – Europy. Nic jednak takiego się nie dzieje i nie stanie…
Tak, Polacy wolą teatralne gesty od żmudnych negocjacji, a któż tego nie pokaże lepiej niż rząd „arcypolski”, mieniący się pierwszym „prawdziwie niepodległym”? Piątkowe przemówienie premier Beaty Szydło w Sejmie było teatrem polskim ponad miarę. Było wzgardliwym pouczeniem, szlacheckim machaniem szablą i skargą niewieścią jednocześnie. Nie miało natomiast nic wspólnego z zachodnią sztuką polityki i dyplomacji. Podobnych wystąpień mieliśmy ostatnio dużo i to w wykonaniu różnych polityków partii rządzącej. To sejmowe przemówienie pani premier miało jednak status szczególny, gdyż było odpowiedzią na konkretny akt polityczno-prawny Komisji Europejskiej. Nie jest więc tylko niezręcznością czy gafą. Jest częścią szerszej polityki Prawa i Sprawiedliwości wobec UE i może mieć poważne skutki dla naszego państwa. Jakie? Trudno dziś ocenić. Znamienne są jednak słowa posła PiS, Dominika Tarczyńskiego, który zestawił wystąpienie Beaty Szydło ze słynnym przemówieniem Józefa Becka z maja 1939 roku. Poseł chciał oczywiście podkreślić wspólne wątki i wagę słów obydwu mów, główne skojarzenie jest jednak inne. Choć płomienne przemówienie Becka miało znaczny walor literacki i weszło do kanonu polskich mitów politycznych, zapamiętane zostało przede wszystkim jako jedno: zapowiedź katastrofy jaka na Polskę spadła 4 miesiące później…
MP