Wrocław mówi STOP
Wrocław znów znalazł się na ustach wszystkich z powodu neofaszystowskich wybryków. Tym razem emocji dostarczył Jacek Międlar, były już ksiądz katolicki, neofaszysta, jeden z przywódców ruchu narodowego w tym mieście. Międlar napisał polską wersję „Main Kampf” o zbliżonym zresztą tytule, w której propaguje swoje antysemickie, ksenofobiczne i homofobiczne idee. I postanowił tę książkę promować. Najpierw w jednym z wrocławskich klubów, choć zmasowana krytyka tego miejsca zmusiła właściciela do zmiany zdania (kluczył przy tym niepomiernie). Gdy ten plan nie wypalił, postanowił zrobić to na wrocławskim Rynku. Na tym samym Rynku, gdzie 3 lata temu Piotr Rybak (obecny na prezentacji książki) spalił kukłę Żyda. Tym razem jednak mieszkańcy Wrocławia nie zamierzali czekać, aż centrum miasta znów zostanie zszargane podobnym barbarzyństwem. Strajk Kobiet, partia Razem, Obywatele RP, KOD Wrocław i wielu innych obywateli i obywatelek postanowiło przeciwstawić się czynnie próbie propagowania idei neofaszystowskich i rasistowskich.
O ile jednak mieszkańcy stanęli na wysokości zadania, to nie można tego powiedzieć o władzach miasta. Urzędnik Ratusza nie kwapił się z rozwiązaniem zgromadzenia mimo wyraźnej mowy nienawiści na nim użytej, zwłaszcza wobec kontrmanifestantów: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, „aksjologiczne gówno”, „Zostawmy pejsów” czy „polityczna pokraka”. Ten ostatni epitet zarezerwowany dla Marty Lempart z OSK, bo to ona najaktywniej domagała się rozwiązania zgromadzenia.
Karolina Micuła usiłowała przekonać przedstawiciela Ratusza, że zgromadzenie Międlara czas zakończyć. Urzędnik zwlekał z tym 30 minut, po czym schował się za kordonem policji. W końcu ogłosił rozwiązanie „ze względów bezpieczeństwa” i… znikł. Policja zaś nie zrobiła nic, aby tę decyzję wykonać. I nie chodzi tu o eskalowanie napięcia, pałowanie czy rozpędzanie ludzi. Wystarczyło jednak nakazać wyłączenie nagłośnienia, a w razie odmowy spisać organizatorów. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Za to spisywano coraz więcej uczestników kontrmanifestacji. Nawet za… puszczanie baniek mydlanych. Prąd odłączyła w końcu wspomniana Karolina. Nikt nie odważył się go włączyć z powrotem. Międlar jednak w spokoju mógł dokończyć swoje zgromadzenie.
Fakt, kontrmanifestanci byli głośni. Fakt, puszczali bańki mydlane, śpiewali „Chodź pomaluj mój świat” i co najgorsze – krzyczeli hasła o tchórzostwie władz miasta i prezydenta Dutkiewicza. Tego szczególnie przyczepili się komentatorzy, nie tylko prawicowych gazet. Zarzucając, zwłaszcza Marcie Lempart, która sama jest kandydatką na prezydentkę Wrocławia – nieszczerość. Kto jednak śledził dotychczasowe działania liderki OSK, choćby w Gdańsku czy w listopadzie zeszłego roku na marszu we Wrocławiu, ten wie, że nie jest to przedwyborczy wyskok, a konsekwentna metoda na zawstydzanie władz miasta, które udają, że walczą z problemem powszedniejącego już nacjonalizmu na ulicach. Bo choć w sferze symbolicznej prezydent Wrocławia nie raz wypowiadał się ostro przeciw ksenofobii, antysemityzmowi i nacjonalizmowi, to jednak nie zrobił zbyt wiele, by pokazać realną determinację.
Oczywiście ostatnie słowo należy w tej materii do policji. Ale tu nie mamy się co łudzić. Przykład płynący z góry jest jeden, a PiS bojąc się jak ognia wyrośnięcia na prawo od niego znaczącej siły, przed wyborami parlamentarnymi nie będzie skłonny do podcinania swoich wpływów wśród nacjonalistów. Pytanie tylko, czy wie, kogo hoduje. I czy wie, jak to się może skończyć?
Maciej Pokrzywa
Zdjęcia: Grzegorz Kryza