E jak Eksces Sądu Najwyższego

Sąd Najwyższy ogłosił na początku sierpnia, że skierował do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej 5 pytań na temat przechodzenia sędziów w stan spoczynku po 65. roku życia. Zawiesił też stosowanie kaczystowskiej ustawy o sobie samym, czyli zatrzymał wycinkę sędziów. I się zaczęło.
Wprawdzie orzeczenia Sądu Najwyższego „są ostatecznie i nie podlegają kasacji”, ale kreatywny PiS nie z takim bajzlem dawał sobie radę. Kancelaria prezydenta zakrzyknęła, że brak widzi prawidłowej podstawy prawnej, więc orzeczenie nie wywiera skutków wobec Prezydenta RP. Ten ani myśli się do niej zastosować, inne organy też nie powinny. W mediach zaczęły latać takie oto cuda: To jest próba obejścia prawa; żadna arystokracja sędziowska nie będzie sobie decydować (minister Paweł Mucha); to pozór orzeczenia, eksces (wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak). Ten ostatni nawet dzielnie nie przyjął do wiadomości, że 5 pytań zadali sędziowie, których powołał prezydent.

Na ring weszli posłowie. Wprawdzie Krystyna Pawłowicz tym razem trochę bezzębna (polskie prawo nie przewiduje możliwości zawieszenia przepisów), ale trochę lepiej poszło Arkadiuszowi Mularczykowi. Wyrzucił z siebie pokrętne wygibasy prawne i próbę wprowadzenia chaosu. Zabłysnął Sebastian Kaleta, członek komisji weryfikacyjnej. Otóż polska Konstytucja ma prymat nad traktatami i – fiu, fiu! – to sędziowski rokosz.
Ale że eksperci różni z prof. Matczakiem na czele żyć nie dają, wkroczył sam wiceminister Jaki. Zaczął szeroko, jak w gimnastycznej rozgrzewce: – Po co nam to wszystko? Jest Sąd Najwyższy, ustanówmy monarchię i pani prezes Małgorzata Gersdorf będzie wskazywać, kto jest kolejnym przywódcą. Potem przyjął pozycję i wyprowadził cios z lewej: jeśli uznamy, że Sąd Najwyższy może w ten sposób postępować, to w takim wypadku należy się zastanowić po co są wybory, wyborcy i parlament.
Szło już dobrze, ale Jaki nie przestawał. – Jeżeli dla nas wartością jest demokracja to nie możemy zgodzić się na to, aby sędziowie samozwańczo przejmowali sobie uprawnienia władzy ustawodawczej i wykonawczej – nóżką zahaczył w żeberka. I wreszcie chwacko ruszył z byka. – Te władze mają jedną zaletę” – słychać pomimo tętnienia w uszach. Są wybierane przez ludzi. Sądy nie są wybierane przez obywateli. Ślina pociekła i łzy z oczu, ale Jaki nie ustępował. – To oznacza upokorzenie, uprzedmiotowienie wyborów i mieszkańców naszego państwa, którzy chodzą i wybierają różne opcje. Wachlowanie nie pomogło. Usłyszeliśmy jeszcze: Sędziowie sobie przypisują kompetencje, których nie mają i coś jeszcze o tym, że to grupa, która walczy tylko o swoje stanowiska. Deski, światło zgasło.

Jak zapaliło się znów, to wyszło na jaw, że wygrana walka bokserska Jakiego była tylko złym snem. Cóż, nawijka człowieka, który całą swoją karierę polityczną zbudował na blokerskim sprycie i umiejętności odgryzania się za wszelka cenę, nawet kosztem obrażania rozsądku – potrafi i uśpić. Zwłaszcza tych, co śledzą komentarze prawdziwych znawców prawa, albo choćby mają jakiekolwiek pojęcie o trójpodziale władzy Monteskiusza. W końcu, historia nie zna żadnego przypadku obalenia Demokracji przez sędziów. Za to tuziny jej upadków rozpoczętych atakiem na sądy.

Monika Piotrowska-Marchewa 

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…