W poszukiwaniu straconego protestu
Jest środa.
Idąc rano pod Sejm, być może oczekujesz udziału w czymś wielkim, przełomowym. Być może chcesz być w centrum wydarzeń, mieć informacje z pierwszej ręki, nie musieć roztrząsać sprzecznych relacji.
Przygotuj się jednak na dość prozaiczną rzeczywistość. Na godziny oczekiwania, na poczucie bezsilności. Będziesz mógł lub mogła zobaczyć liczne grupki opozycjonistów. Formalnie zjednoczone wspólnym celem, realnie skłócone, często na tle błahych spraw. Zobaczysz wiele małostkowych zachowań i wzajemnych pretensji. Zobaczysz też płot, który niczym Mur z popularnej opowieści „Gry o Tron” oddziela „cywilizowany” świat od krainy „dzikich”. Chyba nie masz wątpliwości, którą stroną Ty jesteś? Często też nie będziesz wiedzieć co się dokładnie dzieje, a informacje docierające ze wszystkich stron będą nieraz sprzeczne, zweryfikuje je dopiero czas.
Czujesz rozczarowanie skalą protestu. Tam za szpalerem barierek i kordonem policji ważą się losy kraju. Tu przed frontem granatowej linii funkcjonariuszy garstka zrozpaczonych niemocą protestujących.
Z czasem jednak ludzi przybywa, a wraz z gęstniejącym tłumem powraca Twoja wiara i poczucie siły. Powoli zdajesz sobie sprawę, że choć nic sam ani sama nie znaczysz, to w tłumie możesz więcej, wyrażasz wolę społeczeństwa. Gdy ponadto dowiadujesz się, że w innych miastach też się zbierają tłumy, myślisz, że tym razem będzie inaczej, że to coś da. Nadzieja i solidarność innych dodaje otuchy.
Rzeczywistość poza obszarami zgromadzeń okazuje się jednak odporna na nasze emocje. Dzień się kończy, protest wygasa. Następnego dnia wszystko zacznie się od nowa. Tak, jakby nie istniała pamięć, nie istniał czas.
Jest czwartek.
Może którymś razem dasz się skusić i weźmiesz udział w jednym z happeningów? Protestujący zaczynają z łoskotem dudnić w barierki odgradzające władzę od obywatelskiego gniewu. Bierzesz udział. Przez chwilę myślisz, że to ma głęboki sens. Potem tracisz złudzenia i doskonale wiesz, że to bardziej wyraz rozpaczy niż działanie nakierowane na wymierny rezultat.
Kilka osób przedostaje się za barierkę, wybucha wrzawa. Prowadzący protest krzyczy, aby nie ulegać prowokacji, potem każe wszystkim siadać na ulicy, by utrudnić policji usuwanie protestujących. Grupa reaguje niechętnie na powtarzaną komendę. Mokry od deszczu asfalt skutecznie odbiera pomysłowi atrakcyjności, a ludzie nie widzą większego sensu w blokowaniu kawałka jezdni, który jest poza barierkami i donikąd nie prowadzi. Za to tych, którzy przedostali się na drugą stronę prowadzący żegna kuriozalnym okrzykiem „cześć i chwała bohaterom!”, gdy jedna po drugim są wynoszone i wynoszeni, z Pawłem Kasprzakiem na czele. Sam Kasprzak po powrocie przyznaje ze sceny, że akcja sukcesem raczej nie była.
Dopada Cię znużenie. Gdy KOD, z braku własnego pomysłu, postanawia również mocniej wesprzeć akcję zalegania pod płotem, siadasz wraz z innymi i stwierdzasz ze smutkiem w głowie, że chętnych do podpierania barierek nie ma na tyle, by szczelnie opakować całą ścianę. I to mimo kręcących się wokół innych uczestników.
Po chwili znów narasta poczucie bezsensu. Choć ludzi wokół przybywa, widzisz w ich oczach wątpiące niezrozumienie. Mimo najszczerszych prób nie jesteś w stanie wzbudzić w sobie „merytoryczności godnej siedzenia pod płotem”. Gdy więc mija Ci ochota na wskrzeszanie wyższych pokładów sensu, proponujesz sąsiadowi lub sąsiadce niedoli wybranie się pod Pałac Prezydencki. Gdy już przedyskutujecie wszystkie plusy dodatnie lub ujemne tej decyzji, ruszacie pod Pałac. W końcu to tam rozstrzygną się ostatecznie losy trzech „sądowych” ustaw, a co za tym idzie i los Rzeczypospolitej.
Tymczasem okazuje się, że prezydent nie jest zainteresowany szykowaną „imprezą”. Choć to on miał być jej honorowym gościem. Nie wzruszają go ostre słowa padające w Sejmie, ani odbierane mu prerogatywy. Nawet wskazujące na powagę sytuacji orędzie pani premier nie robi na nim wielkiego wrażenia. Prawdziwy Prezydent Niezłomny wyrusza, jak gdyby nigdy nic, na Hel, by raczyć małżonkę przejażdżkami na wodnym skuterze.
Pod Pałac docierasz pół godziny przed rozpoczęciem manifestacji. Tłum już pokaźny, gęstnieje z każdą minutą. Postanawiasz wesprzeć interes życia zaradnego handlarza, który sprzedaje hurtowo po 5 zł świece warte nie więcej, niż złotówkę. Ustawiasz się zapobiegliwie nieco na uboczu i czekasz na manifestację (która to w ciągu tygodnia? Piąta? Szósta?)
Ścisk robi się coraz większy, niczym na koncercie topowej gwiazdy. I niczym gwiazdy, przez ludzi przebijają się posłowie opozycji, witani owacjami. Klimatu dodaje grający na fortepianie wirtuoz. Gdy delikatnie intonuje nostalgiczne takty „Warszawianki” ludzie lekko i czysto zaczynają śpiewać kolejne frazy. Efekt niespodziewanie pozytywny. Wzruszasz się, może nawet bardziej niż przy hymnie. Ale jeszcze bardziej wzrusza co innego. Wszędzie wokół widzisz mnóstwo młodych ludzi. Nie pojedyncze grupki, nie wyglądający niewinnie trzydziestolatkowie, ale prawdziwa i liczna, polska młodzież. A może bardziej pasuje określenie „europejska”? Tak czy inaczej, po reakcjach wielu z nich widzisz, że są pierwszy raz na takiej demonstracji. Oby nie ostatni.
Także na scenie znamienna rzecz: największe brawa i niekłamany entuzjazm wzbudzają przemówienia nowego pokolenia polityków. Nie Grzegorz Schetyna czy Ryszard Petru, a Kamila Gasiuk-Pihowicz oraz Borys Budka. Obywatele widzą, kto w Sejmie ciężko pracuje, a kto tylko walczy o swoją pozycję.
Zgromadzenie oficjalnie zostaje zamknięte, ale nie dla wzburzonych ludzi, którzy pod koniec nie przestają skandować „idziemy pod Sejm!”. Nie wahasz się i Ty. Marsz jakby jeden z wielu, a przecież nie był zgłoszony ani zaplanowany. Policja staje na wysokości zadania, choć funkcjonariuszy na trasie jest niewielu – znacznie więcej pilnuje Pałacu i przede wszystkim Sejmu. Wszystko przebiega spokojnie i bezpiecznie. Dziwią tylko, jak zwykle, szacunki liczby uczestników. Policja podaje 15 tys. Ratusz tysięcy 50. Jeśli rację ma policja, to czemu przemarsz zablokował ruch tramwajów na Al. Jerozolimskich na ponad godzinę?
Znów jesteś pod Sejmem, znów przemowy i skandowanie, świece i gwar. A w nocy kolejna próba blokowania dróg wyjazdowych. Ponownie przerwana.
Jest piątek, sobota, niedziela.
I kolejny poranek, a przed Sejmem znowu garstka. Nieistniejąca pamięć, nieistniejący czas. Lecz nadejdzie zmierzch. Czy przyjdziesz z nim i Ty?
Maciej Pokrzywa