Podwyżki nie dla każdego

Program 500+, obniżenie wieku emerytalnego oraz podnoszenie płacy minimalnej – trzy główne sukcesy, którymi chwali się rząd PiS i trzy główne bolączki neoliberałów, którzy widzą w nich nadejście „drugiej Wenezueli” lub przynajmniej Grecji. Program 500+ miał zawalić budżet, niższy wiek emerytalny obciążyć wydatki państwa w perspektywie kolejnych lat, a wyższa płaca minimalna zrujnować przedsiębiorców. Jednak dzięki wyższym wpływom z VAT, pobudzonej konsumpcji i szybszemu, niż prognozowany, wzrostowi gospodarczemu program 500+ został zrealizowany bez zwiększenia deficytu. Obniżenie wieku emerytalnego spowodowało wprawdzie odpływ pracowników z rynku, na którym coraz więcej branż boryka się z ich brakiem, ale koszt tej operacji poczujemy dopiero w przyszłości, gdy efekt starzenia się społeczeństwa zacznie być bardziej odczuwalny. Jaki natomiast jest efekt podwyższania płacy minimalnej?

Genialne posunięcie?
Gdy w 2016 roku wprowadzono minimalną stawkę godzinową i ponownie teraz, gdy zapowiedziano dość szybki wzrost płacy minimalnej do 4 tys. zł brutto w 2023, wśród polskich pracodawców i liberalnych ekonomistów zapanowała trwoga. Wieszczyli oni upadek polskiej przedsiębiorczości i wzrost bezrobocia. Dotychczas jednak przedsiębiorcy zdołali się dostosować do zmieniających się warunków, a niskie bezrobocie i narastające problemy ze znalezieniem pracowników spowodowały, że rosnąca płaca minimalna dla wielu przedsiębiorców nie jest głównym problemem.
Ruch rządu wydaje się więc genialny – rosnące płace to zadowoleni wyborcy oraz większe wpływy do ZUS i z podatków. PiS kupuje poparcie za pieniądze pracodawców – partie liberalne ze swoimi kontrpropozycjami dla przedsiębiorców i dopłatami do pensji są przy tym zupełnie nieporadne, bo albo zdobędą poparcie wąskiej grupy pracodawców, albo proponują rozwiązania mocno obciążające budżet – takie, jakie sami piętnowali. W krótkiej perspektywie PiS jest więc górą, co jednak z długofalowymi skutkami tak szybkiego wzrostu płac?
Wzrost płacy minimalnej obok 500+ jest z pewnością jednym z motorów rosnącej dynamiki konsumpcji w ostatnich latach, ma więc wpływ na inflację, a ta na presję pracowników o kolejne podwyżki. Aby było jasne – wzrost płac nie jest zjawiskiem negatywnym, zwłaszcza w Polsce, gdzie udział płac w wytwarzanym PKB był wyraźnie niższy od średniej unijnej. Polscy przedsiębiorcy niechętnie dzielili się zyskami ze swoimi pracownikami, więc wzrost wynagrodzeń w ostatnim czasie nieco zmniejszył dysproporcje w dzieleniu dochodów przedsiębiorstw.

Skutki uboczne
Rząd nie wziął jednak pod uwagę tego, że wzrost płac w sektorze prywatnym uderzy mocno również w sektor publiczny, który w ostatnich latach pozostał mocno z tyłu, jeśli chodzi o wysokość wynagrodzeń. Sytuacja w różnych częściach tego sektora jest wprawdzie różna, ale skutek ostateczny ten sam – odpływ kadr do sektora prywatnego i problem ze znalezieniem pracowników, zwłaszcza lepiej wykwalifikowanych.
Pracowników administracji publicznej (w tym służby cywilnej i samorządów) podwyżki płacy minimalnej obejmują, aby więc uniknąć sytuacji, w której szeregowy urzędnik zarabia tyle, co kierownik z wyższym wykształceniem, podwyżki muszą objąć wszystkich. Samorządy szacują, że będzie je to kosztować w skali kraju dodatkowe 1,5 mld zł w przyszłym roku i kolejne setki milionów w latach kolejnych. Natomiast wyłączenie dodatku stażowego z podstawy płacy spowoduje, że sprzątaczka z 20-letnim stażem będzie zarabiać więcej niż młody urzędnik z wyższym wykształceniem. To może pogłębić już istniejący problem z brakiem chętnych do pracy w urzędach. Dlatego tuż przed wyborami pracownicy urzędów wojewódzkich dostali niespodziewaną podwyżkę 500 zł brutto z wyrównaniem od lipca. Miało to rozładować rosnącą frustrację wśród urzędników, którzy zostali zepchnięci na sam dół w finansowej drabinie społecznej.
Gorzej sytuacja wygląda w edukacji. Pensje nauczycielskie nie podlegają ustawie o płacy minimalnej, bo są kształtowane na podstawie zapisów w Karcie Nauczyciela. Z nich zaś wynika, że woźne w szkołach będą zarabiać więcej niż nauczyciele-stażyści. Ścieżka zawodowa nauczycieli jest też dość długa i „pełną pensję” w pełni uposażonego nauczyciela można otrzymać najwcześniej po 10 latach pracy w zawodzie i spełnieniu szeregu wymagań. W przypadku urlopów/ciąż ścieżka awansu się wydłuża. Nic dziwnego więc, że wakatów w szkołach przybywa, a znane są nawet odejścia z zawodu na rzecz pracy kasjerki w markecie – co dla zmieniającej pracę nauczycielki może wiązać się z poprawą sytuacji finansowej…
Podobnie jest w służbie zdrowia. Wprawdzie lekarze zarabiają ponad minimalną krajową, więc ich pensje się nie zmienią, ale wobec rosnących wokół wynagrodzeń w całej gospodarce ich trudny i odpowiedzialny zawód wydaje się coraz mniej wart poświeceń. Zwłaszcza jeśli znających języki kuszą zagraniczne posady. Dramatycznie wygląda sytuacja pielęgniarek i ratowników, zwłaszcza tych z wyższym wykształceniem – okazuje się, że młodym pielęgniarkom bardziej opłaca się kończyć byle jaką szkołę i szybciej podjąć pracę niż zdobywać pełne wyższe wykształcenie z tytułem magistra i później zarabiać mniej, niż koleżanki, które wcześniej podjęły pracę. A i tak jeszcze bardziej opłaca się porzucić zawód i stanąć za kasą, ponieważ wynagrodzenia w handlu rosną szybciej niż minimalne pensje ustalone w ustawach…

Rys. Włodzimierz Stelmaszczyk

Państwo się zwija
Sytuacja powtarza się w Policji, służbach weterynaryjnych czy Sanepidzie. Wszędzie tam dramatycznie brakuje pracowników, zwłaszcza tych z doświadczeniem i wyższymi kompetencjami, ponieważ ci odchodzą widząc, że sami nie mogą doczekać się podwyżek, a nowo zatrudniani na start zarabiają prawie tyle samo co oni. Wszystko to będzie skutkować jednym – administrację i służby państwowe już wkrótce czeka potężny kryzys związany z brakiem kadr. Symbolem tego jest niedawne ogłoszenie o pracę w ZUS dla doświadczonego programisty, gdzie proponowana stawka na start to 2,2 – 4,5 tys. zł brutto. Dla porównania – w sektorze prywatnym doświadczony programista może liczyć na pensję ok. 10 tys. zł brutto. Lekarstwem na tę sytuację mogłyby być więc wyraźne podwyżki – proporcjonalne do doświadczenia i wiedzy zatrudnionych, ale czy państwo na nie stać w obliczu tylu wydatków zapowiedzianych w kampaniach wyborczych?

Maciej Pokrzywa

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…