Demokracja w czasie pandemii

czyli o tym, że wybory to nie tylko karta i urna

Wybory są jednym z filarów współczesnej Demokracji. Wydaje się to tak oczywiste, że gdy widzimy jakiekolwiek kombinacje przy ich organizacji – fałszowanie, przeprowadzanie w atmosferze terroru, odwoływanie lub chociaż opóźnianie, zmienianie zasad przez władzę – od razu kojarzymy to z zapędami dyktatorskimi. Tak np. we współczesnej Rosji ciągłe majstrowanie przy możliwych kadencjach prezydenckich zdradza niedemokratyczny charakter putinowskiego systemu władzy.

Ale wybory, choć są filarem Demokracji, nie mają bezwzględnego pierwszeństwa przed wszystkim, co się dzieje w państwie i społeczeństwie. Z pewnością nie stoją wyżej w hierarchii potrzeb nad zapewnieniem ludziom bezpieczeństwa
i zdrowia. Po drugie zaś wybory nie mogą być przeprowadzone, gdy nie da się zapewnić im ważnych cech zapisanych w Konstytucji. Wybory nie mogą być byle jakie, muszą być równe, powszechne, bezpośrednie i tajne.

Pójście do urn wyborczych w maju może narazić zdrowie i życie zarówno obywateli uczestniczących w głosowaniu, jak i członków komisji wyborczych. Trudno zapewnić też bezpieczeństwo wyborom korespondencyjnym – tu najbardziej narażeni byliby listonosze odwiedzający setki dodatkowych osób w krótkim czasie. Mimo ostrzeżeń specjalistów, politycy PiS do dziś są głusi na te argumenty. Stawiając pierwszeństwo wyborów nad bezpieczeństwo ludzi stroją się w szaty obrońców „święta Demokracji”, zapominają jednak, że Konstytucja przewiduje sytuacje, kiedy wybory nie powinny się odbywać, wręcz nie mogą. Taka sytuacja ma miejsce, gdy zostanie wprowadzony któryś ze stanów nadzwyczajnych: stan klęski żywiołowej, stan wyjątkowy lub stan wojenny. Wybory nie mogą się odbyć nie tylko w czasie trwania takiego stanu, ale również 90 dni po jego zakończeniu. I właśnie te 90 dni przeszkadza Jarosławowi Kaczyńskiemu najbardziej.

W chwili obecnej w Polsce nie ma ogłoszonego żadnego ze stanów nadzwyczajnych wymienionych w Konstytucji. Mamy „tylko” stan „zagrożenia epidemiologicznego”, a on nie zabrania przeprowadzania wyborów. Właśnie dlatego Sejm wymyślił ten nowy twór, aby ominąć wprowadzenie stanu klęski żywiołowej (który obejmuje również sytuację wystąpienia epidemii). Jednak, odkąd wprowadzono ten stan, rząd wydaje rozporządzenia ograniczające nasze wolności (np. wolność do swobodnego przemieszczania się, wolność gospodarczą, wolność zgromadzeń itd.), a Konstytucja wskazuje, że takie ograniczenia może nakładać tylko drogą ustawy. Rozporządzeniami można to robić – ale tylko w trakcie stanów wyjątkowych. Mamy więc taki wyjątkowy stan niewyjątkowy…

Wszystko to zaś w jednym celu – by wybory odbyły się jeszcze w maju, gdy Andrzej Duda będzie miał jeszcze dużą szansę je wygrać. Później, gdy skutki epidemii i zamrożenia gospodarki mogą zmienić nastroje społeczne, notowania kandydata partii rządzącej mocno stopnieją. Kalkulacje polityczne są więc jasne. Przywódcy partii zawsze je robią przy podejmowaniu decyzji. Nie mogą one jednak przesłonić podstawowego zadania, jakie stoi przed rządzącymi – zapewnienia dobra obywateli. A co robi w sytuacji pandemii partia rządząca? Zamiast ratować przede wszystkim służbę zdrowia, miejsca pracy i gospodarkę, wrzuca kolejne projekty umożliwiające szybkie wygranie wyborów przez jej kandydata. Jarosława Kaczyńskiego nie obchodzi przy tym, że nie będą to wybory równe. Kampania wyborcza została zawieszona z powodu epidemii, w mediach pokazuje się przede wszystkim urzędujący prezydent, który „walczy na froncie” z epidemią. Że nie da się zapewnić ich powszechności – jak mają otrzymać pakiety wyborcze osoby poza granicami Polski, lub nie przebywające w czasie wyborów w miejscu zamieszkania? Zagrożona jest też ich tajność – w odesłanym pakiecie wyborczym będzie nasz głos i nasze dane. Nie mówiąc już o zapewnieniu ich transparentności, gdy więcej od PKW będzie wiedział o ich przebiegu nowy prezes Poczty Polskiej i minister aktywów państwowych, Jacek Sasin.

Jeśli nad przebiegiem wyborów będą czuwali politycy partii rządzącej, a nie niezależni urzędnicy. Jeśli nie będzie jasności co do ich przebiegu, bo zupełnie nowe procedury przeprowadzenia wyborów ustala się na miesiąc przed ich terminem. Jeśli wybory będą trwały więcej niż jeden dzień (czego nasze prawo nie przewiduje) i jeśli w końcu frekwencja będzie bardzo niska, to kto uzna wybranego w ten sposób prezydenta?

Maciej Pokrzywa

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…