Kulturkampf po polsku

Kultura – ani nadbudowa, ani towar

Wygodne jest myślenia o kulturze w dwóch – do pewnego stopnia dopełniających się – kategoriach: jako o „nadbudowie”, która powstaje, rozwija się i utrwala wtedy, gdy zagwarantowana jest „baza”, czyli środki produkcji i stosunki społeczne charakterystyczne dla danego rozwoju formacji społecznych, albo jako o „towarze”, który ma się tak samo sprzedać na wolnym rynku jak każda inna usługa, produkt czy idea. To pierwsze myślenie zawdzięczamy uproszczonej recepcji marksizmu z jego „materializmem historycznym”, to drugie – dziś dominujące – jest związane z wcielaniem w życie idei neoliberalnych, zgodnie z którymi „niewidzialna ręka rynku” spełnia zasadniczą rolę w organizacji i trwaniu porządku społeczno-ekonomicznego.

Na ten prosty, by nie napisać prostacki, podział nakłada się jeszcze przekonanie redukujące kulturę tylko do sztuki i jej wytworów, czyli obrazów, książek, przedstawień teatralnych, utworów muzycznych itd. Co więcej, tak rozumianą kulturę sprowadza się jedynie do wytworów tej jej części, którą tyleż nieprecyzyjnie, co opresyjnie wobec potencjalnych odbiorców nazywa się „wysoką”, rezerwując kontakt z nią dla ludzi obdarzonych wyrobionym smakiem i posiadających jakieś specjalne kompetencje intelektualne. To archaiczne pojęcie „sztuki wysokiej” sprowadzone do jej „rozumienia” wyklucza przeżycie jej dzieł poprzez emocje. Dominująca w edukacji na wszystkich szczeblach konieczność zrozumienia tekstów kultury odcina od nich tych, którzy nie rozumieją i nie doceniają, jak Gombrowiczowscy uczniowie na lekcji profesora Bladaczki. A być może przeżywają, ale o indywidualnych sentymentach w czasie lekcji najczęściej się nie rozmawia.

Kultura – naturalne środowisko ludzi

A przecież człowiek poza kulturą nie istnieje, a nawet człowiekiem się staje dopiero, kiedy w kulturę wchodzi. To stara i niemal banalna prawda, ale w dzisiejszych opowieściach nieistniejąca. Dopiero w tej perspektywie ujawnia się istota kultury i jej traktowanie jako „naturalnego środowiska ludzi” nie jest narażone na zarzut błędu logicznego. To środowisko obejmuje niewspółmiernie więcej aktywności człowieka niż sam tylko proces tworzenia dzieł sztuki, mieszczą się tam m.in.: język, zwyczaje, religia, edukacja, gospodarka, ekonomia, prawo, ustrój, ideologie, polityka, instytucje itd. W konsekwencji kultura jest właśnie bazą czy – może lepiej – fundamentem, konstrukcją, siatką służącą – upraszczając – sprawom bytowym ludzi, ich komunikacji oraz budowaniu indywidualnych oraz zbiorowych tożsamości.

Dlatego nie dopuszcza się dziś w Polsce do takiego jej rozumienia, gdyż jest właśnie strefą wolności i wyboru, a po raz kolejny w naszej powojennej historii władza ten wybór chce ograniczyć, a wolność reglamentować. Ten irytujący paternalizm, gdyby zabawić się w psychoanalizę, można by złożyć na karb niezrealizowanych ambicji ojcowskich głównego ideologa dzisiaj rządzących. Zresztą rodzaj relacji, które są budowane wewnątrz „aparatu władzy” i których odpryski docierają do publicznej wiadomości, przypomina zamkniętą strukturę rodzinną czy plemienną: dominujący, nieznoszący sprzeciwu ojciec/wódz i posłuszne mu – ze strachu, oportunizmu czy w nadziei na realne korzyści – niedyskutujące z nim dzieci/współplemieńcy.

Sztuka – problem dla każdej władzy

W tak zarysowanej perspektywie rozumienia kultury sztuka jest nie tylko i nie przede wszystkim rozrywką, ale przestrzenią służącą rozwojowi ludzi i w związku z tym kultury. Wyznacza bezpieczne granice przekroczenia czy podważenia dominujących systemów wartości i związanych z nimi porządków społeczno-politycznych. Uświadamia ich historyczność i zmienność, zaprzecza „naturalności”, „odwieczności” określonych sposobów myślenia, ideologii czy religii.

Dlatego systemy autorytarne czy z ambicjami autorytarnymi zwalczają wolnościowy status twórczości, kneblując ją cenzurą ideologiczną – obecny minister kultury chciał nie dopuścić do premiery spektaklu „Śmierć i dziewczyna” w Teatrze Polskim we Wrocławiu, wracając do idei cenzury prewencyjnej obecnej przez cały PRL. Inny wariant blokujący to niefinasowanie nic niewartych z perspektywy władzy (to znaczy nieprzynoszących korzyści w postaci większego poparcia wśród wyborców) wydarzeń czy instytucji. Spektakularnym przykładem jest postawa Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego, który nie przeznaczył (mimo udowodnionego niedofinansowania własnej instytucji – Teatru Polskiego we Wrocławiu) grosza na powstanie spektaklu „Dziady” w całości, tłumacząc się brakiem funduszy. W tym samym niemal czasie UMWD „utopił” jednak ponad 60 milionów złotych w nowy i co gorsza nigdy nieuruchomiony portal internetowy, który miał promować Dolny Śląsk.

Te działania to konsekwencja prostego przekładania na sferę sztuki rozwiązań wolnorynkowych, gdzie rację bytu mają wyłącznie „prywatne instytucje kultury” finansowo się bilansujące, a nawet przynoszące zyski, w których do tego występują „gwiazdy”. I tu pojawia się pytanie – w którym momencie ten byt kulturowy przestanie być przestrzenią myśli, a stanie się przestrzenią płytkiej rozrywki lub pielęgnacji sentymentów? Odpowiedź jest prosta – od razu. I kiedy ceny biletów przekroczą możliwości finansowe klasy średniej? Odpowiedź jest jeszcze prostsza – od razu. Dla parweniuszy pozostaną „darmowe” spektakularne dla urzędniczego organizatora eventy z gwiazdami popkultury, wszystkie te sylwestry, koncerty, biesiady organizowane w miastach i miasteczkach, na które wstęp jest bezpłatny, ponieważ został opłacony z podatków mieszkańców, wszystkich. Przy czym rozrywka obroni się finansowo bez względu na dotacje, kultura artystyczna już nie, a to ona może wpłynąć na jakość społeczeństw, dlatego powinna być szczególnie chroniona i dlatego powinna być dostępna dla każdego obywatela.

Zawłaszczanie kultury

Ale to nie tylko Teatr Polski we Wrocławiu stał się ofiarą toczącego się z coraz większą prędkością procesu przemian kulturowych. Właśnie „kulturowych”, gdyż dzisiejsza władza dobrze zrozumiała odpuszczoną przez neoliberałów lekcję dotyczącą kultury i za cel postawiła sobie zmianę we wszystkich najważniejszych jej składnikach. Właśnie „kulturowych”, gdyż celem jest zapomniana trochę „inżynieria społeczna”, czyli stworzenie nowego Polaka.

Najpierw został zawłaszczony język, a na jego miejsce pojawiła się „nowomowa”. Znaczenia takich wydawałoby się oczywistych słów, jak „ojczyzna”, „kultura”, „religia”, „nauka”, „patriotyzm”, „naród”, „zdrada”, „bohater”, „sędzia”, „swój”, „obcy”, „inny”, „niezłomny”, „wyklęty”, „kłamstwo”, „prawda” itd., zostały zmienione i funkcjonują dziś inaczej. Obok katolicyzmu pojawiła się nowa, jeszcze niekonkurencyjna i ciągle szukająca dowodów uzasadniających swe istnienie, „religia smoleńska”. Za chwilę owe poszukiwane dowody przestaną być ważne, wszystko stanie się kwestią wiary, która bardzo jasno i na nowo zdefiniuje podziały na „swoich” i „obcych”. Rozmowa na poziomie faktów stała się czymś naznaczonym zdradą narodową, a jakakolwiek próba dialogu zamykana jest agresją paraintelektualną. Kolejny element to – podstawa dla kreacji „nowego człowieka” – edukacja. Gdybyż minister Annie Zalewskiej, z zawodu przecież nauczycielce, zależało na reformie edukacji i racjonalizacji pracy nauczycieli, przeznaczyłaby wszystkie dostępne jej środki choćby na zmniejszenie liczebności klas. Ale celem nie jest naprawa systemu, ale jego całkowita zmiana wspierająca ideologię władzy. A to daleko nie wszystkie przykłady. Wspomnieć tylko można planowane przez ministra Mateusza Morawieckiego „narodowe” gałęzie gospodarki, „narodowe” rozdziały grantów naukowych firmowane przez ministra Jarosława Gowina, przejęcie mediów publicznych, zniszczenie służby cywilnej i walka z Trybunałem Konstytucyjnym.

Przejmowanie instytucji

Zupełnie świadomie zostawiłem zmiany w instytucja kultury forsowane przez ministra Piotra Glińskiego na koniec. Nie dlatego, że są najmniej ważne, ale dlatego, że są częścią owego kulturowego pługa przeorującego kulturę i w konsekwencji świadomość jej uczestników, czyli nas wszystkich.

Z wiary w moc słowa pisanego i przekonania, że można zadekretować talenty pisarzy, wynikło odwołanie Grzegorza Gaudena z funkcji dyrektora Instytutu Książki. Oficjalnym powodem były wyniki kontroli i spadek czytelnictwa, właściwe powody opisali sprzyjający tej władzy krytycy literaccy. Instytut Książki wspierał niewłaściwych twórców, promował nie tych autorów, co trzeba. Podobne motywy stały za odwołaniem (jak wskazują fakty, najprawdopodobniej odwołaniem niezgodnym z prawem) Pawła Potoroczyna z funkcji dyrektora Instytutu Adama Mickiewicza. Od lat za mało „patriotyczne” i za mało „polskie” dzieła teatralne, muzyczne lub plastyczne otrzymywały dotacje na zagraniczne wyjazdy, promując Polskę otwartą, refleksyjną, rewidującą, ale nie narodową tak, jak to rozumie dzisiejsza władza. Nieakceptowalna wizja dziejów II wojny światowej stoi za kuriozalną walką z dziełem profesora Pawła Machcewicza, twórcy Muzeum II Wojny Światowej. Minister Gliński stosuje w niej wszelkie dostępne metody: łączy muzeum z nieistniejącą instytucją, zleca recenzje zgromadzonej kolekcji „historykom”, którzy się z nią nie zapoznali, i wreszcie zarządza kontrolę finansową.

Zresztą zarzuty związane z finansami to podstawowa broń przeciwko niepokornym dyrektorom teraz i w przeszłości. Dziesięć lat wojewódzka władza samorządowa próbowała odwołać z funkcji dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu Krzysztofa Mieszkowskiego: najpierw PO, potem PO z SLD, następnie PO z PSL. W końcu najbardziej nieprawdopodobna koalicja: byłe PO (marszałek Cezary Przybylski), PSL (wicemarszałek Ewa Mańkowska i członek Zarządu Tadeusz Samborski), Klub Rafała Dutkiewicza (członek Zarządu Jerzy Michalak) i PO (wicemarszałek Iwona Krawczyk) porozumiała się z ministrem kultury z PiS, przeprowadziła konkurs i wbrew zespołowi, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew zakładanym celom, wbrew osiągnięciom artystycznym, wbrew regułom konkursu wybrała sobie nowego dyrektora – Cezarego Morawskiego. Paradoksalnie jako jedyny z kandydatów miał za sobą potwierdzone sądowym wyrokiem kłopoty z gospodarowaniem pieniędzmi publicznymi (sąd odstąpił warunkowo od wymierzenia kary), nie znał repertuaru Teatru Polskiego, nie znał zespołu aktorskiego i nigdy z tą instytucją nie współpracował. Początkowe pojawiające się głosy „dajcie mu szansę” zweryfikowała smutna rzeczywistość. Po dwóch miesiącach ta wybitna do tej pory scena może pochwalić się jedynie: brakiem jakichkolwiek planów repertuarowych, obrażaniem publiczności przez dyrektora, kolejnymi rezygnacjami aktorów, żenującymi (językowo i merytorycznie) wpisami administratora na portalach społecznościowych teatru, gaszeniem przez dyrektora światła na scenie i widowni podczas niemych protestów, odwołaniem Czytań, atmosferą strachu i bezsilności w zespole (wszystko do obejrzenia i przeczytania na stronie Fb: „Teatr Polski – w podziemiu / Polski Theatre in the underground). Czy taka przyszłość czeka Teatr Modrzejewskiej w Legnicy i Stary Teatr w Krakowie, w których kadencje ich dyrektorów kończą się w przyszłym roku?

Już na zakończenie trzeba wspomnieć o dwóch cenzorskich akcjach dzisiejszej władzy różnych szczebli. Radni z PiS w Białymstoku nie chcieli dopuścić do premiery spektaklu „Biała siła, czarna pamięć” przygotowywanego w Teatrze Węgierki i odnoszącego się do antysemityzmu. Natomiast posłowie i radni PiS złożyli doniesienia na szefów Festiwalu Prapremiery w Bydgoszczy za pokazanie w czasie tegorocznej edycji spektaklu „Wasza przemoc, nasza przemoc” w reżyserii Olivera Frljicia, który miał obrazić ich uczucia narodowe i religijne. To, że akurat przedstawienia nie widzieli, nie było żadnym problemem. W prawicowych mediach pojawiły się nawoływania do cenzury ekonomicznej, czyli zabrania dotacji na ten festiwal.

Trudno o jakąkolwiek pointę, gdyż ta „wojna kulturowa” ciągle trwa i nabiera przyspieszenia. Są ofiary, bohaterowie i „pożyteczni idioci” aż przebierający nogami do władzy, stanowisk i pieniędzy. Jedno jest pewne. Wszyscy w tej rozgrywce są przegrani.

Daniel Kulęcki 

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…