Rodzina Demokratków i krasnal Łysolek

Jeśli ktokolwiek próbowałby wam wmówić, że nie ma krasnoludków, to nie wierzcie w to. One żyją sobie obok nas, choć nie chcą nam się pokazać. Stolica Krainy Krasnoludków znajduje się we Wrocławiu, w pięknym parku okalającym zamek w Leśnicy.

Dobrze się żyje krasnoludkom w Demokrandii. Do pracy chodzą z uśmiechem, w szkołach świetnie się bawią, a wieczorami spotykają się na rynku, gdzie popijają z malutkich kubeczków pyszny nektar i zajadają się ciasteczkami, które codziennie piecze Grubasia, najlepsza kucharka w świecie krasnali.

I właśnie przy Rynku mieszka rodzina Demokratków. Tata Demokratek pilnuje, by wszyscy w Demokrandii byli szczęśliwi. Mama Demokratka jest kronikarką i skrzętnie notuje, co wydarzyło się w Krainie Krasnoludków. Synek Demoś chodzi do 2 klasy, a córeczka Kratka właśnie poszła do przedszkola. Nie zapominajmy też o szalonym psiaku Mosiu i wiecznie niezadowolonej z życia, bardzo leniwej kotce Emo.

Jest przepiękne popołudnie. Tata Demokratek z zapałem pisze kolejny apel do Krasnoludków, by pamiętali, że za trzy dni wielkie święto. Dzień, w którym przed wieloma, wieloma laty Krasnolud I Wielki wygrał wojnę ze złym Autokratem i uwolnił Krainę od zła i wrogości.

Mama Demokratka kończy piec naleśniki. Stół już pięknie nakryty, tylko czekać aż głodne dzieci wrócą do domu i można siadać do obiadu.

– A wieczorem, a wieczorem, pięknie się ubiorę… z przyjaciółmi na spotkaniu oddam się gadaniuuuu – rozśpiewała się Mama i tanecznym krokiem podbiegła do okna, by zobaczyć, czy dzieci już idą. Nagle zamarła. Zobaczyła biegnącą Kratkę, za którą ledwo mógł nadążyć Demoś.

– coś się stało!! coś się stało!! Demokratku, chodź szybko! – ledwo zdążyła krzyknąć, a już dzieci wpadły do domu.

Demokratek wyleciał z pokoju, spojrzał na Demosia i Kratkę i aż go zamurowało. Nigdy nie widział swoich dzieci w takim stanie. Kratka była potargana, jej bluzeczka poplamiona, a na nodze miała tylko jeden bucik. Demoś z wielkim siniakiem pod okiem i podartymi spodniami wyglądał jak kupka nieszczęścia.

– cco się stało – wyszeptał Demokratek, a Kratka z płaczem wtuliła się w Demokratkę.

Mamo!!! Mamo!!! nieszczęście!!! Tatusiu ratuj!!! – i zaczęła coś mówić, ale przez ten płacz nie można było niczego zrozumieć.

Demokratka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Zamaszyście przetarła zapłakaną buzię córki, Demosiowi przyłożyła kostkę lodu na siniaka, posadziła ich przy stole, nałożyła po naleśniku z konfiturą malinową i powiedziała – Kratko, głęboko oddychaj i już, już spokojnie. Demosiu, popraw włosy, uspokój się i opowiedz, co się wydarzyło.

– właśnie zaczęła się przerwa. Bawiliśmy się, śmialiśmy, było tak jak zawsze i nagle… – głos Demosia zadrżał, ale chłopiec wziął się w karby i mówił dalej – nagle pojawiły się jakieś dziwne krasnale. Były od nas większe, każdy w mundurze i wysokich, czarnych butach. Wszystkie ogolone na łyso. I te krasnale zaczęły na nas krzyczeć, a potem rozkazały nauczycielom, by zaprowadzili nas na salę gimnastyczną – Tata Demokratek zbladł jak ściana i spojrzał na Mamę Demokratkę z przerażeniem – tam, na tej sali, kazały nam się ustawić w dwuszeregu, a potem…potem stanęli naprzeciwko nas, wyciągnęli ręce i zaczęli śpiewać. Ale to był dziwny śpiew, niezrozumiały i taki bardziej mruczący. I wtedy…i wtedy… zniknęli wszyscy, którzy mieli czarne włosy, czarne oczy i ciemny kolor skóry – Demoś rozpłakał się – zniknęła Atka i Wojtuś, i wielu innych. Tatusiu tak się bałem, ale pomyślałem o Kratce i poczułem, że muszę pobiec do przedszkola i zabrać ją do domu. Stąd ten siniak, bo jeden z tych dużych Krasnali chciał mnie zatrzymać. Pobiegłem po Kratkę, a tam to samo. Też tyle krasnoludków zniknęło. Tato, co się dzieje? – Demoś spojrzał ze strachem na Demokratka, a ten przytulił go mocno do siebie.

– Synku jeszcze nie do końca wiem, ale mam swoje podejrzenia. To krasnoludki, które dzielą nasz krasnoludkowy ród na tych lepszych i gorszych. Kiedyś prowadziliśmy z nimi wojnę, bo oni chcieli, by nasza kraina była tylko dla nich, ale potem, gdy przegrali, pozwoliliśmy im mieszkać przy granicy Demokrandii. Przez tysiące lat wiedli spokojne życie, nawet zaprzyjaźniliśmy się. Hmm… – Demokratek zamyślił się – czyżbym tak się pomylił? Czyżby oni tylko udawali, że są już dobrzy i chcą, byśmy wszyscy byli szczęśliwi? – Demokratek nigdy nie był tak smutny, jak właśnie w tej chwili – Kochani, muszę teraz wyjść, ale pamiętajcie: nigdzie nie wychodźcie, nikogo nie wpuszczajcie i czekajcie na mnie – szybko założył sweter i już go nie było.

Nadszedł wieczór. Demokratka położyła dzieci spać i właśnie usiadła, gdy w drzwiach stanął Demokratek. Usiadł obok i spojrzał z rozpaczą – Kochanie, źle się dzieje. Krasnoludki, o których mówiłem wcześniej, się zbuntowały. Uznały, że mają po dziurki w nosie tego szczęścia, uśmiechu, naszych przyjaciół, którzy przybyli do nas, bo tam gdzie mieszkali toczą się wojny i nie da się żyć. Teraz ma być tak, jak oni chcą. Demokrandia ma być tylko dla Demokrandczyków, władza ma należeć do nich. My możemy zostać, ale… na ich warunkach. Już wyrzucili z naszej krainy wszystkich, którzy nie urodzili się tutaj. Nikt nie wie, gdzie oni teraz są.

– Co my teraz zrobimy? – szepnęła przerażona Demokratka. Oboje zajęci rozmową, nawet nie zauważyli, że przysłuchuje im się Demoś, którego obudził tata, gdy trzasnął drzwiami.

Demokratek przytulił mocno żonę do siebie – udało mi się spotkać z Krasnalmagiem i on mi powiedział, jak możemy pokonać te zbuntowane krasnoludki. Trzeba jakoś dotrzeć do ich przywódcy, który przybrał imię Łysolek i dotknąć jego serca. Tylko to może je odmienić, przypomnieć im, co to miłość, współczucie i życzliwość – Demokratek spojrzał smutno na żonę – wiesz Kochanie, że tylko ja mogę to zrobić, prawda? Nie mam wyjścia, muszę spróbować.

– Ale ja…ja się nie zgadzam – Demokratka rozpłakała się – masz już swoje lata, nie może ktoś młodszy, silniejszy?

– Kochanie, dobrze wiesz, że tylko nasza rodzina ma magiczne moce na tyle silne, że nikt poza nami z tym zadaniem sobie nie poradzi. Wyruszę rano. Wszystko będzie dobrze, a nasza Demokrandia znowu będzie Krainą wszystkich Krasnoludków, nie tylko tych wybranych.

Demoś uważnie wsłuchiwał się w słowa taty, a kiedy rodzice poszli już spać, przekradł się na palcach do Kratki

– Ej …Mała…obudź się – wyszeptał

– Co! Co się dzieje? – Kratka nieprzytomna usiadła na łóżku. Demoś usiadł obok i opowiedział jej wszystko, o czym rozmawiali rodzice.

– Nie mamy wyjścia – Demoś spojrzał uważnie na siostrę – to my musimy odnaleźć Łysolka, to my musimy dotknąć jego serca.

– masz rację – Kratka skinęła głową – tęsknię za moimi koleżankami. Smutno mi, że nie mogę się z nimi bawić – podeszła do śpiącej Emo i delikatnie zaczęła ją głaskać – Emo, wstawaj leniuszku, mamy coś ważnego do zrobienia.

Emo najeżyła się i mruknęła – daj mi spokój, nigdzie nie idę…nie chcę!. Nie męcz mnie!

Jednak Kratka nie ustępowała i wreszcie Emo poddała się. Wstała, spojrzała wrogo na Kratkę, ale już nie protestowała. Tylko Moś radośnie merdał ogonem, bo od dawna miał chętkę na jakąś przygodę.

Dzieci na paluszkach wymknęły się z domu. Było ciemno, nieprzyjemnie, ani jednej gwiazdki na niebie. Demoś podszedł do Emo i Mosia, spojrzał im głęboko w oczy, wyszeptał – mio ono pam – i po chwili psiak i kotka urosły tak, by dzieci bez problemu mogły je dosiąść. Cała czwórka ruszyła w drogę.

Trudna i bardzo niebezpieczna była to podróż. Wszędzie panoszyły się łyse Krasnale, szukając tych, którzy nie wyglądali jak rodowici mieszkańcy Demokrandii. Strach i przerażenie ogarnęło całą krainę, a wielka czarna chmura nienawiści przesłoniła słońce, które nie miało jak się przebić i dodać krasnoludkom otuchy. Ojjj, źle by się stało, gdyby Demoś i Kratka wpadli w ich ręce. Nawet one wiedziały, że dzieci należą do magicznej rodziny, więc ich los byłby przesądzony.

Nie wiadomo ile dni i nocy minęło, bo wciąż było ciemno, zimno i ponuro, aż Kratka wypatrzyła płonące ognisko.

– Demoś, patrz…tam – oboje zatrzymali się i wytężyli wzrok.

– Ciiii… – szepnął Demoś – poczekaj tutaj na mnie, sprawdzę co i jak – pogłaskał Kratkę po buzi, zszedł z Mosia i ruszył w stronę ogniska. Nie minęło dużo czasu, a już był z powrotem.

– No to mamy go – sapnął zadowolony – wszyscy śpią jak susły, więc teraz to najlepszy moment, by się do niego przekraść. Niestety, to Ty musisz pójść. Jesteś malutka, więc łatwiej do niego dotrzesz – Demoś spojrzał z niepokojem na Kratkę – dasz radę?

Kratka poczuła, jak jej serduszko trzepocze ze strachu, ale szybko wzięła się w garść – jasne, że dam radę – przytuliła się do brata i po chwili ruszyła.

Po cichutku, na paluszkach, podeszła do ogniska. Delikatnie mijała śpiące krasnoludki, gdy wreszcie dostrzegła Łysolka. Chrapał niesamowicie i wyglądał tak strasznie, że Kratka zamarła z przerażenia. Ogolona głowa, usta wykrzywione, pod ręką kij bejsbolowy.

– I co teraz – pomyślała spanikowana – jak mam obudzić jego serce, gdy czuję tylko strach? Muszę się opanować, muszę się uspokoić – myśli jak szalone przelatywały jej przez głowę i wydawało się, że jeszcze chwila, a nie da rady. Odwróci się i ucieknie. Ale wtedy poczuła lekki dotyk. Odwróciła się i zobaczyła Emo.

– No malutka, dasz radę – kotka uśmiechnęła się do niej – zamknij oczy, pomyśl, jak uwolnić swoje moce, jak ożywić serce Łysolka.

Kratka wzięła głęboki oddech i po chwili zobaczyła w myślach, małego Krasnoludka, którego ojciec bił i wyrzucał z domu. Zobaczyła, jak pełen przerażenia chował się przed ojcem w budzie dla psa, jak bardzo czuł się samotny, jak koledzy mu dokuczali… i nagle poczuła taki żal, takie współczucie… Wyciągnęła rękę i delikatnie położyła ją tam, gdzie biło jego serce. W tym samym momencie Łysolek otworzył oczy, spojrzał na nią z nienawiścią i już miał krzyknąć, uderzyć, gdy nagle z dłoni Kratki popłynął piękny, zielony strumień. Strumień który najpierw wniknął w jego serce, a po chwili otoczył go całego jak puchowa pierzynka. Na ciemnym niebie nieśmiało rozbłysła jedna gwiazdka, a za nią kolejne i nagle zrobiło się pięknie. Złowroga chmura, okrywająca całą Demokrandię zniknęła, Zbuntowane kransoludki zerwały się na równe nogi, ale jakże inaczej teraz wyglądały. Takie łagodne, uśmiechnięte, przyjacielskie.

– A co ty tutaj robisz Kruszyno – Łysolek spojrzał na Kratkę.

– Zabłądziliśmy z bratem. Pomożesz nam odnaleźć drogę do domu?

– No jasne, że pomogę. Chodźcie szybko, bo pewnie rodzice bardzo się o was martwią.

Nie minęło wiele czasu, jak Demoś i Kratka znaleźli się przed domem. Wokół unosił się zapach ciasteczek Grubasi, śpiewały ptaszki, a Krasnoludki szykowały się do wieczornego spotkania na Rynku. Kiedy tata Demokratek i mama Demokratka zauważyli swoje dzieci, nie kryli łez radości. Oczywiście mama musiała ponarzekać i nie ukrywała, jak bardzo martwili się o nich. Nakarmiła ich naleśnikami z ulubioną konfiturą malinową, zapakowała do łóżek, a potem usiadła z ulgą obok Demokratka.

– Mamy wspaniałe dzieci – powiedziała z dumą, a Demokratek uśmiechnął się szeroko.

– I znowu nasza Demokrandia jest taka jak powinna. Wróciły wszystkie Krasnoludki, wypędzone przez drużynę Łysolka, a nasza Kraina znów jest domem dla każdego, kto tego potrzebuje.

Chciałabym powiedzieć, że od tej pory Krasnoludki żyły długo i szczęśliwie, ale jak to w życiu bywa… jeszcze nie raz los wystawi ich na próbę…. Już gdzieś tam, potomek złego Autokrata, noszący na cześć swego prapraprapra….dziadka to samo imię szykuje się do przejęcie władzy w Demokrandii. Już on wszystkim pokaże, pomści swoje krzywdy… ale o tym to już innym razem.

Tamara Olszewska 

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…