Powstanie Warszawskie okiem wolnych

W. Bartoszewski, „Powstanie Warszawskie”, wyd. Świat Książki.

W sierpniu mijają 74 lata od wybuchu Powstania Warszawskiego. Zryw narodu, okupiony tysiącami ofiar, został opisany wzdłuż i wszerz przez dziesiątki, jeśli nie setki autorów książek, zarówno z punktu widzenia militarnego, politycznego, jak i społecznego czy moralnego. Zdaje się, że im więcej czasu mija od przeszło dwumiesięcznej akcji powstańczej, tym więcej kontrowersji ona budzi. Czy słusznie? Jak na Powstanie Warszawskie zapatruje się pokolenie urodzone już w wolnej Polsce, czyli po 1989 roku, o którą to wolność walczyli Powstańcy?

Wiele osób podnosi dzisiaj kwestię słuszności porwania się na hitlerowców przy skromnych zasobach zbrojeniowych ówczesnej Armii Krajowej. Co ciekawe, najwięcej głosów krytycznych płynie ze strony nieco starszego pokolenia. Dla przykładu, Radosław Sikorski, były minister obrony narodowej, minister spraw zagranicznych i marszałek Sejmu, swojego czasu ostro wypowiedział się o wyborach decydentów Powstania, pisząc na Twitterze: Młodzież myślała, że idzie po zwycięstwo a nie po honorową śmierć. Uważam, że samobójstwo każdy powinien popełniać na własny rachunek oraz Straty 100 żołnierzy i cywilów za każdego zabitego wroga to nie jest walka, a samoeksterminacja.

Z kolei dzisiejsze młode pokolenia w sporej części gloryfikują Powstanie. Widzimy przecież na ulicach rzeszę osób, która ubiera koszulki z symbolem Polski Walczącej bądź bezpośrednio nawiązujące do akcji z ’44 roku. Niestety, zazwyczaj owa gloryfikacja jest pozorna, bo działania narodowców są antywolnościowe. Jednak nie wszyscy młodzi ludzie idą drogą przesadzonej formy, a jednocześnie potrafią w należyty sposób Powstanie docenić. I, co ważne, nie przynależą do środowisk nacjonalistycznych. Ktoś mógłby powiedzieć, że przyczyną tego jest zbyt mała wiedza historyczna. Czy na pewno?

Władysław Bartoszewski, świadek i uczestnik Powstania, historyk, w przedmowie do książki A.K. Kunerta „Rzeczpospolita Walcząca. Powstanie Warszawskie 1944” pisze tak: (…) obrona Warszawy we wrześniu 1939 r., która nie mogła przynieść – w tamtych warunkach politycznych i wojskowych – odmiany losu kampanii wojennej (szczególnie po „nożu” w plecy z 17 września 1939), uważana była i jest powszechnie – co uznawała nawet propaganda polityczna w PRL – za czyn nieodzowny i pozytywny. (…)Ten specyficzny sposób myślenia i ten sposób odczuwania dyktował wówczas wysoką pozycję w hierarchii wartości zdecydowanego odruchu protestu, uznawanego za niezbędny bez względu na realne szanse i konsekwencje, gdy przebrała się miara nieprawości i zbrodni. W tym proteście, w samej gotowości do niego, zawierało się ogromne przywiązanie minionej generacji do imponderabiliów.

To znaczy, że pokolenia walczące o niepodległość generalnie uznawały zrywy powstańcze i wojskowo obronne za konieczne, które to słowo będzie w tym miejscu właściwsze od przymiotnika „pozytywne”. Tak więc „na świeżo”, przy dużo mniejszym zasobie wiedzy w porównaniu z dziś, oceniano je dodatnio. Dlatego w czasach współczesnych nie sposób dobrze ocenić PW, nie odwołując się do kontekstu lat II wojny światowej. Aby to sobie zobrazować, wystarczy puścić wodze fantazji o 100 lat w przyszłość i zobaczyć jeden z nagłówków artykułu portalu internetowego w sekcji Historia: Dziś rocznica odsunięcia od władzy PiS przez KOD. Czy jednak cena radykalizacji warta była efektu?.

Podobnie można odnieść się do problematyki politycznej Powstania, słysząc wiele głosów krytycznych dotyczących jego przywódców. Doskonale tłumaczy to Norman Davies, również historyk, w wywiadzie dla „Polska The Times”: W Polsce wielu zna myśli Stalina lepiej niż on sam. Często mówi się o pułapce. Ale jakiej pułapce? Tak naprawdę nie znamy jego ówczesnych motywacji. Moim zdaniem on zatrzymał wojsko na linii Wisły, narodził się wtedy bowiem nowy plan strategiczny niemający nic wspólnego z sytuacją w Warszawie. Stalin patrzył z Moskwy na całą linię frontu. Proszę pamiętać, że pod koniec lipca wojska alianckie, które w czerwcu wylądowały w Normandii, dopiero zbliżały się do niemieckiej granicy. Rosjanie do Berlina mieli 500 km, a alianci – ponad dwa razy dalej. Dlatego Stalin uznał, że to idealny moment na opanowanie całych Bałkanów i by mieć pod swoją kontrolą połowę Europy. Tylko do tego potrzebował wojsk. Dlatego wysłał wszystkie rezerwy na południe kontynentu, siłą rzeczy więc nie było komu wykonać planu opracowanego przez Rokossowskiego [ataku na Warszawę, którego Stalin potem nie zaakceptował – przyp. PB]. Tyle że o tej zmianie nikt nie wiedział – nawet Rokossowski. Tym bardziej nie należy oczekiwać, że wiedzieli o tym alianci czy dowództwo Armii Krajowej. Dlatego nie rozumiem zarzutów o tym, że rząd polski powinien znać te założenia czy też przewidywać pułapkę. Nie można oczekiwać zbyt wiele. Tym bardziej że zadania postawione przed powstańcami były jasno zdefiniowane i ograniczone. Oni mieli zająć możliwie jak najwięcej punktów strategicznych w mieście i utrzymać się na nich siedem dni. Nikt nie zakładał, że AK zdoła wytrzymać dłużej niż tydzień, walcząc z zawodowymi i dobrze uzbrojonymi wojskami niemieckimi. Z powierzonego zadania powstańcy się wywiązali. Zawiedli natomiast dyplomaci, politycy, a przede wszystkim sojusznicy.

Władysław Bartoszewski podaje jeszcze jeden istotny fakt: Prawdą jest, że decyzja o wybuchu powstania podjęta została w niewielkim gronie ludzi przez konspiracyjne, legalne władze Polskiego Państwa Podziemnego. Ale prawdą jest również, że decyzję poprzedziła spontaniczna, solidarna, masowa decyzja społeczna, decyzja stawienia jawnego oporu woli okupanta, decyzja równa rzuceniu rękawicy przez społeczeństwo bez żadnych wezwań i bez żadnych dyrektyw, a mianowicie: 27 lipca 1944 r. ówczesny niemiecki, niesławnej pamięci, gubernator Ludwig Fischer ogłosił przez megafony – poparte potem plakatami – wezwanie do stawienia się następnego dnia, czyli 28 lipca, w sześciu punktach Warszawy stu tysięcy mężczyzn w wieku od 17 do 65 lat do przymusowych robót fortyfikacyjnych. Wezwanie zbojkotowano. A wiemy, że te, nonsensowne zresztą w praktyce, poczynania fortyfikacyjne prowadzone były w wielu punktach okupowanej Polski przez wiele miesięcy i że mimo powszechnej przecież niechęci do świadczeń na rzecz wroga – ludzie, radzi nie radzi, bojąc się konsekwencji, pod naciskiem w tych robotach uczestniczyli. (…) Nie ma do dziś sensownej odpowiedzi na pytanie, czy wobec polityki hitlerowskiej i jej znanych reguł działania istniała w ogóle możliwość zabezpieczenia miasta Warszawy i ludności Warszawy przed zniszczeniem podyktowanym zbrodniczymi celami okupanta. Wiadomo jednak, że było nie do pomyślenia zachowanie przez to milionowe niemal skupisko Polaków bierności na linii frontu przez szereg miesięcy.

Istnieje więc dzisiaj spora grupa młodych i inteligentnych osób, która to rozumie i docenia trud Powstańców. Niezaangażowana politycznie, wycofana do prywatnej sfery własnego życia, ale uczciwa. Każdy z nas ma wokół siebie kogoś takiego. Dla przyszłościowego utrzymania wolności jest to kapitał, w który warto inwestować. Tylko to pokolenie może przeciwstawić się bolączkom, które trawią nasz kraj. I utrzymać w nim wolność, tę wolność, o jaką walczyli niegdyś Powstańcy.

Paweł Brol,
KOD Opolskie 

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…