Efekt Rashōmon
Rashōmon to nazwa dawnej bramy do japońskiego miasta Kioto, w której pozostawiano niechciane dzieci lub zwłoki. Nieopodal tej bramy rozegrała się historia zabójstwa podróżującego z żoną samuraja. Jednak oprócz śmierci samego wojownika nic nie jest pewne – każdy z uczestników i świadków zdarzenia opowiada inną wersję wydarzeń. Taką, która usprawiedliwia jego własne postępowanie.
Opowieść rozsławił głośny film Akiry Kurosawy „Rashōmon” z 1950 roku. Od jego tytułu wywodzi się nazwa „efektu Rashōmon”, który opisuje sytuację, w której mamy do czynienia z nierozstrzygalnie sprzecznymi relacjami na temat tego samego zdarzenia. Idealnie pasuje ona do pogromu kieleckiego z 1946 roku, którego pełna rekonstrukcja – mimo obfitości źródeł – jest nadal nieosiągalna.
Przedstawiciele wszystkich służb mundurowych przybyłych na miejsce pogromu – milicjanci, ubecy, żołnierze KBW i wojska – przedstawiali perspektywę zwalniającą ich z odpowiedzialności. Ich zeznania zaprzeczają sobie nawzajem i nie dają się scalić w jedną spójną narrację.
Początkowo pogrom spotkał się z powszechnym potępieniem – widać je nawet w niektórych artykułach podziemnych gazet otwarcie wrogich Żydom (np. tych, wydawanych przez WiN). Większość kielczan, z których nawet jedna czwarta mogła wziąć udział w pogromie – mówiła o „ciężarze”, „hańbie” i „piętnie”. Z czasem jednak, w związku z wyjazdem ofiar i opieszałym prowadzeniem śledztw, także sprawcy pogromu, którym udowodniono winę, nauczyli się wszystkiemu zaprzeczać. Po odbyciu kar oni lub ich dzieci wnosili o rewizje wyroków.
Procesy po pogromie określano niekiedy mianem pokazowych. Lepiej pasuje do nich formuła „sprawiedliwości sowieckiej”, w której nie chodzi o wykrycie prawdy, ale o unieszkodliwienie jednostek zagrażających systemowi (winą za pogrom kielecki komuniści obarczyli akowskie podziemie). Podejrzani wymykali się, zmieniając nazwisko, czy wyjeżdżając do innego województwa, gdzie – na skutek niesprawnej wymiany informacji między urzędami – stawali się praktycznie nie do odnalezienia. Dokładała się do tego nieudolna prokuratura. Ponieważ wszystkie procesy, poza pierwszym, zostały utajnione, opinia publiczna zrozumiała, że władza traci zainteresowanie pogromem jako narzędziem edukacji społecznej. Stopniowo pogrom kielecki osuwał się w rejon społecznej nierzeczywistości. Krążyły o nim plotki, jak ta, zanotowana w archiwum WiN jesienią 1946 roku, że w Grodzisku Mazowieckim, z pociągu konwojowanego przez Rosjan wyrzucono karteczkę: Zajścia kieleckie, skazani na śmierć, wiozą nas do Rosji… Wg innych plotek w przeddzień pogromu niektórzy Żydzi mieli zostać ostrzeżeni, aby opuścili Kielce. Opowiadano także o odbieraniu Żydom broni w przeddzień pogromu lub (w wariancie odwrotnym) o jej wydawaniu przez szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
Ambiwalentny stosunek komunistów wobec pogromu był prawdopodobnie powodem rozproszenia dokumentacji archiwalnej pierwszego śledztwa: część źródeł ukryto, inne zniszczono lub zagubiono. Nadal istnieje wiele wykluczających się opisów pogromu, a jednocześnie brakuje tylu kluczowych dowodów, że każda próba rekonstrukcji zdarzeń obciążona jest ryzykiem błędu.
Co więc wiemy na pewno? Pogrom kielecki rozpoczął się od plotki o dzieciach porwanych przez Żydów „na transfuzje”. 4 lipca 1946 około godziny 10. rano przed budynkiem na ul. Planty 7, gdzie mieścił się żydowski kibuc, zgromadził się wrogo nastawiony tłum, wzburzony pogłoskami o porwaniu dzieci. Chwilę później pojawiły się oddziały Ludowego Wojska Polskiego i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, które obstawiły budynek, nie rozpraszając jednak tłumu. Żołnierze i oddziały porządkowe nie zrobiły niczego, aby zażegnać groźną sytuację. Przeciwnie – żołnierze po przybyciu ostrzelali okna budynku. Następnie wojsko wraz z milicjantami po wyważeniu drzwi weszło do środka i przeprowadziło rewizję wśród mieszkańców.
W jej trakcie żołnierze zaczęli strzelać do osób znajdujących się wewnątrz, w wyniku czego zginęło kilkoro mieszkańców domu. Wejście żołnierzy do budynku i strzelanina rozpoczęły pogrom, który stopniowo objął całe miasto. W pogromie kieleckim zginęło 40 osób, w tym 37 Żydów i 3 Polaków, którzy stanęli prawdopodobnie w obronie Żydów.
Trudno jednak ustalić bezsprzecznych prowodyrów akcji i odpowiedzialnych za jej przebieg, gdyż w przypadku pogromu kieleckiego, jak i innych pogromów, poza nieliczną grupą socjologów i historyków, nikt nie jest zainteresowany wydobyciem na światło dzienne prawdziwych przyczyn tych wydarzeń. Zaś wymogi bieżącej „polityki historycznej” wykorzystują występujący w zeznaniach efekt Rashōmon do przedstawiania wygodnej dla polityków narracji. A przecież pogrom kielecki jest nadal tą samą straszną opowieścią, która pewnego dnia może ponownie wybuchnąć, w innych okolicznościach, tak jak wybuchła w Srebrenicy, Rwandzie, czy Syrii. O tym, jak blisko tego jesteśmy niech świadczy koszulka Jacka Międlara z napisem: „Nie przepraszam za Jedwabne”, w której swobodnie się porusza. To nie my zabijaliśmy. To Oni. Oni, co zabili Innych.
Dorota Wojciechowska-Żuk