Nauka Kościoła a praktyka

stawiam pytania

Rozbieżność pomiędzy nauczaniem Kościoła katolickiego a postępowaniem wiernych w praktyce. Temat bardzo dobrze znany, lecz wewnątrz wspólnoty mówi się o nim półgłosem. I nie chodzi wcale o sytuacje, kiedy człowiek stara się żyć po chrześcijańsku, ale nie wychodzi, o tzw. upadki czy naturę naznaczoną grzechem. Myślę raczej o świadomych wyborach, którym nie po drodze z pełnym posłuszeństwem. Dlaczego tak jest?

Jeden z dogmatów ustanowionych w 1870 roku przez Piusa IX dotyczy nieomylności papieża. Nie bez kontrowersji odbyło się jego ustanowienie, bowiem, jak pisze Adam Szostkiewicz, publicysta „Polityki”, znawca Kościoła: Z samej Ewangelii można wydedukować zarówno argumenty za, jak i przeciw tej decyzji. Co więcej, historycy podnosili niegdyś argument, że papież zarezerwował taki przywilej jedynie dla swojego urzędu, ponieważ bał się wówczas innych hierarchów, którzy według niego próbowali zdemokratyzować decydowanie, co jest prawdą wiary, a co nie. Ten ostatni pogląd mnie nie przekonuje, bo sama idea nieomylności papieskiej działała już od kilku wieków, tylko nie była oficjalnie ustanowiona, nikt więc raczej nie porwałby się na taką zmianę. Jednak w reakcji na jej wyniesienie powstał nowy nurt, który nie zgadzał się z dogmatem, tzw. starokatolicyzm. Prawosławie oraz protestantyzm też nie zaaprobowały pomysłu, co oddaliło procesy pojednawcze.

„” by Erik B is licensed under CC BY-NC 2.0 

Dlaczego o tym piszę? Bo od tego zaczął się kłopot. Wprawdzie dogmat o nieomylności papieża dotyczy tylko spraw wiary i obyczajów, nie życia codziennego i musi być wygłoszony oficjalnie, lecz od razu nasuwa się pytanie: czym różnią się w tym przypadku „obyczaje” od „życia codziennego”? Rozumiem, że nikt nie będzie rozstrzygał, czy kupienie chleba po promocyjnej cenie jest moralnie dobre albo złe, bo piekarz na tym cierpi, ale np. kwestia in vitro już może zastanowić. Dla kogoś wieloletnie staranie się o dziecko stanowi bowiem codzienność i jednocześnie mieści się w kategoriach obyczajowości. I to w sumie nie wiadomo jakiej obyczajowości, ponieważ pół wieku temu takie metody były ryzykowne oraz moralnie wątpliwe, dziś przestają być tak postrzegane, szczególnie że urodzone za ich pośrednictwem dzieci są przecież tak samo dziećmi Bożymi. Wychodzi więc na to, iż niemal każdą dziedzinę życia da się objąć oficjalną nauką Kościoła, a zatem podporządkować pod posłuszeństwo.

Nie da się ukryć, że największy rozziew pomiędzy ową nauką a praktyką wśród wiernych dotyczy właśnie seksualności człowieka. I tutaj podobnie mamy solidne argumenty po jednej i drugiej stronie. Podam przykłady. Jednym z podstawowych zadań Kościoła jest pilnowanie nauki Ewangelii. W niej zaś jasno mamy napisane, że opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem (Mt 19, 5). Bardziej dosadnie i jednocześnie bardziej poetycko nie da się wyrazić przesłania, iż moralny seks ma miejsce tylko po ślubie. Lecz już sprzeciw wobec antykoncepcji ciężko obronić. Argumentacja wspólnoty katolickiej w tej kwestii ma bowiem swoje źródło w słowach: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się (…) (Rdz 1, 28). Jeśli wdrażać się w szczegóły, to prezerwatywa nie zatrzymuje płodności, mężczyzna nadal pozostaje dysponowany (z kolei tabletki antykoncepcyjne już ją „zawieszają”). Zaś „rozmnażanie” wcale nie musi dotyczyć każdego pojedynczego aktu pomiędzy dwiema połówkami, a raczej zakłada gotowość i chęć do posiadania dzieci, czyli również odpowiedzialność. Podobnie do zalecenia rozmnażania możemy przyporządkować kwestię in vitro.

Nie tylko spora rzesza wiernych nie praktykuje seksualności tak jak Kościół by sobie tego życzył, ale również księża. Według badań prof. Józefa Baniaka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza dotyczy to nawet 60% polskich duchownych. Podobne wyniki mają inne kraje. Trzeba jednak w tym miejscu rozgraniczyć świadome decyzje oraz wspomniane wcześniej „upadki”. Co by nie było, praktyka w większości sytuacji idzie w zupełnie innym kierunku niż słowo wspólnoty. Jeśli zatem celibat wywodzi się z tradycji, nie jest dogmatem, a wierni świeccy, którzy mają więcej do czynienia ze związkami damsko-męskimi niż kościelni decydenci, żyją inaczej, to może warto pomyśleć nad zmianą kierunku nauczania tam, gdzie Ewangelia wyraźnie nie stawia weta?

Szostkiewicz, powołując się na niepubliczną korespondencję szwajcarskiego teologa Hansa Künga z Papieżem Franciszkiem, pisze: Küng twierdzi w jego omówieniu, że papież uważa, iż nie każda dyskusja na temat dogmatu, wiary czy moralności wymaga „interwencji” nauczycielskiego urzędu Kościoła. Pytam więc śmiało, czy w ogóle każda sprawa wymaga interwencji wspólnoty? Już w Katechizmie zostało napisane, że Człowiek powinien być zawsze posłuszny pewnemu sądowi swego sumienia (KKK 1800). Jeśli więc ten osąd w danym kontekście sytuacyjnym jest sprzeczny z nauką Kościoła, to pierwszeństwo będzie miało sumienie. Może więc wyłączyć obyczajowość z dogmatu o nieomylności papieża i pozostawić sprawy z jej zakresu sumieniu wiernych?

Paweł Brol, KOD Opolskie

Dodaj komentarz

Możesz również polubić…